-
-
Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 20-01-2005, 22:33
jak Vedella zostala operka:
Dawno, dawno temu...a dokladnie lat temu trzy, szlam sobie spokojnie przez park na uczelnie rozkoszujac sie cieplawym wczesnowiosennym sloneczkiem, kiedy moj wzrok przyciagnal intrygujacy napis na slupie ogloszeniowym. Napis ten glosil mniej wiecej: "przezyj przygode swojego zycia, zostajac AU PAIR". A ze dusza moja spragniona nowosci i przygod, postanowilam dowiedziec sie nieco dokladniej, co sie kryje pod tym obiecujacym haslem. Dotarlam do biura, gdzie dowiedzialam sie mniej wiecej o co gra, po czym moja mozgownica cala juz kipiala niecnymi planami dotyczacymi wyjazdu w charakterze au pair. Oczywiscie w gre wchodzily Stejtsy, bo jak ryzykowac, to na maxa. Zwiedzilam juz w swoim krotkim zyciu troche krajow. Nigdy mnie jednak nie ciagnelo do tej Krainy Marzen Emigrantow Z Calego Swiata, bo wszyscy wiedza, jak to jest z wizami, poza tym nie mialam tam ani rodziny, ani najblizszych znajomych, u ktorych moglabym sie zahaczyc. Moj wyjazd do USA nigdy wiec nie wchodzil w rachube. Ale uslyszawszy o programie Au Pair, w mojej glowie zapalila sie zarowka:
- pierwsze primo: podrozowac, zwiedzac nowe miejsca, poznwac inna kulture, to to, co tygryski mojego pokroju lubia najbardziej,
- drugie primo: angielskim plynnie wladac chce, a obcowanie z ludzmi po-angielsku-gadajacymi oraz obligatoryjny inglisz kurs bez watpienia mi w tym pomoga,
- trzecie primo: program jest legalny, wieksze szanse na zdobycie wizy i to nie turystycznej,
- czwarte primo: mieszkam u rodziny, wiec o lozko i jadlospis martwic sie juz nie musze. Kieszonkowe marne, bo marne, ale skoro za mieszkanie i jedzenie nie musze placic, to tymi zielonkawymi Washingtonami, Lincolnami i innymi amerykanckimi prezydentami moge szastac na prawo i lewo, a nawet w przod i w tyl,
- piate primo: Polski anemplojment do zostania w kraju nie zacheca, wiec los najwidoczniej uparcie chce mnie wypchac za Wielka Kaluze. Skoro los tak chce, to mu troszke dopomoge.
Zaczelam gromadzic informacje, szukac sprawdzonego biura, nastawiac sie psychicznie na dziekanke, w miedzyczasie zaczelam spotykac sie z chlopakiem, ktory tez do Stanow marzyl wyjechac. On chcial jednak na turystyczna, wiec pojechalismy do Krakowa na wycieczke, a przy okazji po formularze wizowe, a ja w odwiedziny do krakowskich biur posrednictwa au-pair, by przygladnac sie im z bliska i stwierdzic, co to warte.
Po tygodniu rozpoczely sie wakacje, a my glupki tak napalilismy sie na Stany, ze... w koncu wyladowalismy w Londynie. Jak to mozliwe? Planowalismy przeciez Ameryke, a tu zartem padla propozycja Anglii, po czym po paru dniach dzwonilismy juz do biura podrozy oferujacego wycieczke po Londynie. Kosztowalo to troche, ale przynajmniej przez 6 dni mielismy nocleg i wyzywienie i do tego czasu moglismy znalezc mieszkanie i prace (z roznymi przygodami zreszta). Tak wiec wakacje 2002 z glowy, przygoda pod tytulem "zwiedzanie Londynu od kuchni" przezyta, wiec operowanie zostalo odlozone do szuflady. Stwierdzilam, ze zrobie to za rok, bo pieniazki na program dzieki Londynowi mialam odlozone.
W 2003 roku kawalek Ameryki Polnocnej owszem zwiedzilam, jednak nie byly to Stany. W kwietniu, zespol, w ktorym tanczylam planowal leciec na festiwal do Meksyku, wiec madra Ela kosztem rocznego pobytu jako au-pair, postanowila zaoszczedzone pieniazki wydac na dwuipoltygodniowe wakacje w Meksyku. I sie biedaczysko splukalo. Zreszta wakacje 2003 tez sie zapowiadaly ciekawie, wiec jakos na to operowanie nie bylo czasu. Moj zapal zwiazany z tym programem wypalal sie coraz bardziej.
Przyszedl rok dwatysiacecztery. Ostatni rok studiow, pisanie pracy magisterskiej dotyczacej lotow kosmicznych, dzieki ktorej moim mottem zyciowym stalo sie "jedyne co mnie tu trzyma to grawitacja", roznoszenie podan o prace po wszystkich szkolach w Rzeszowie... Na pewno niezliczona ilosc osob doswiadczyla to co ja- w kazdej szkole pieknie za podanie dziekowali i obiecali, ze sie zglosza jakby co. Niestety pocieszano mnie nizem demograficznym oraz tym, ze likwiduja podstawowki, wiec pierwszenstwo do szkol gimnazjalnych maja nauczyciele pracujacy w polaczonych z nimi podstawowkach. W niektorych szkolach wrecz wprost mowili, ze bez wplywowych znajomosci nie mam tu co szukac. Wszedzie rowniez straszono mnie spasionymi tekami, w ktorych zebrane byly podania z paru ostatnich miesiecy. Im wiecej grubych tek widzialam, tym bardziej widoki na prace w moim zawodzie i w moim rodzinnym miescie oddalaly sie. I tym bardziej program au-pair znow stawal sie atrakcyjna alternatywa. Pewnego pieknego dnia, zygzakujac z moimi marnymi podaniami pomiedzy kolejnymi szkolami przysieglam sobie, ze moje stopy stapaja po Ziemi Polskiej jeszcze tylko przez pare miesiecy. A ja nie rzucam slow na wiatr. Odswiezylam moje poszukiwania sprawdzonej agencji posrednictwa Au-Pair. Stwierdzilam jednak, ze Stany odpadaja, bo kasy za wiele nie mam, a i ryzyko duze na normalna rodzine (poczytalam sobie o tym na forach...). Na forum poznalam Mary An, ktora bardzo mi pomogla i dzieki ktorej w polowie czerwca doszlam do wniosku, ze warto sprobowac znalezc rodzine przez internet.
Chcialam wyjechac do Luksemburga, Belgii, czy cus w tym stylu, jednak z jezykiem angielskim na srednim poziomie marne szanse. Moje czujniki skierowalam wiec w strone Anglii, ktora niedawno stanela otworem dla operek. Jednak w Anglii juz bylam, a ja chcialam zobaczyc cos nowego. Zreszta rodziny zglaszajace sie do mnie byly jakies szarawe i bezplciowe.
W profilu zmienilam wiec znow kraj docelowy. I Stany ponownie staly sie celem number one. Odkad zalozylam profile na paru stronach, codziennie odczytywalam po kilka wiadomosci od rozniastych rodzin, jednak zadna nie podniosla mi adrenaliny. W miedzyczasie dzielnie obronilam prace magisterska, zasililajac tym samym zatloczone szeregi bezrobotnych absolwentow. Tydzien pozniej, kiedy zawiedziona myslalam, ze wsrod tych dziesiatek propozycji nigdy nie doczekam sie na swoja "perelke", zglosila sie do mnie rodzina z Florydy. Na tle tych wszystkich rodzin, ktore do tej pory sie do mnie odzywaly, ta zalsnila jak diamencik.
Potem juz wszystko ruszylo galopem: prawie codzienne maile, dzieki ktorym poznawalismy sie coraz lepiej i uzgadnialismy warunki pobytu. Rodzina ta miala juz kontrakt z agencja operek, ktora ma przedstawicielstwo w Polsce. Po paru tygodniach i po rozmowie telefonicznej majacej na celu sprawdzic poziom mojego angielskiego, zdecydowalismy, ze do siebie pasujemy i kazali mi sie zglosic do tej agencji. Potem juz tylko zalatwianie formalnosci, stres zwiazany z wiza, nieopieczetowana koperta dopieta w paszporcie, zaginionym swiadectwem szczepien. Spedzilam przyjemne i interesujace wakacje, podswiadomie jednak oczekujac na nieznane, ktore mialo nastapic poczatkiem pazdziernika... -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Caroline > 20-01-2005, 22:50
Vedella to kiedy będzie ci?g dalszy?
Super się Ciebie czyta, czekam na opisy następnych kroków ku operkowaniu -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Jane_Doe > 20-01-2005, 22:57
O co ja widze, kolejna saga i konkurecja dla Monikipopeiram, lubie to czytac -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
daisy > 20-01-2005, 23:57
Bardzo fajna historyjka. Czekam na jeszcze.. Czyta się bardzo przyjemnie
Pozdrawiam -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Mlody > 21-01-2005, 3:16
Słowa uznania :-)
Czekamy na dalej i więcej :-) -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
MONIKA > 21-01-2005, 6:26
Konkurencja?! :? Ja sie bardzo ciesze, bo czytac lubie! Jeszcze by sie "Angileki" zmobilizowaly...? :wink: -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
fenka > 21-01-2005, 11:48
O przepraszam, ale ja juz tyle razy swoja historie opisywalam, ze mam dosc. Wystarczy poszukac, jak to kogos interesuje.
A, ze teraz nic ciekawego sie nie dzieje, ciagle to samo robie, zadnych klotni, zadnych ekscytujacych chwil, wiec nie ma o czym pisac. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 21-01-2005, 20:05
O kurcze! Widze, ze ten pobyt w Stanach powoduje u ludzi rozwoj talentu pisarskiego!Tak trzymac, na razie wszystko co opisalas wiedzialam (nawet jestem wspomniana w historii wow )))) no ale ciekawa jestem, co tam dzialo sie dalej i jak oceniasz swoja decyzje i w ogole program z perspektywy czasu! -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 23-01-2005, 8:16
Ooooooo.... telenowel wam sie zachciewa ;-)
Ja niestety zaczelam swoja sage od d... strony, bo swoje poczatki operowania opisalam juz wczesniej w innych watkach. Jak chcecie o tym poczytac, to musicie poszperac. A jak leniwce jestescie, to dajcie znac, to ja te posty przekopiuje lub przeniose tutaj, zeby wszystko co na temat mojego operowania trzymalo sie w kupie, a nie miotalo sie po cudzych watkach. Nie robie tego od razu, bo wiem, ze sie ludziska moga buntowac, ze dubluje posty. Decyzja nalezy do was. Jak chcecie, zebym przeniosla tu, to najprosciej w swiecie dajcie znac.
Gorace pozdrowienia dla was wszystkich a szczegolne wyrazy szacunku dla Mary An, ktorej pomoc jest nieoceniona. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
tarzynka > 23-01-2005, 11:43
Vedella!!!!! ja też jestem z rzeszowa)) I dokladnie tak jak Ty kiedy - ja teraz zastanawiam sie nad dziekanka i wyjazdem do usa....
pozdrowienia i buziaczki!!!