• Options
  • Logowanie
     
  • Rejestracja
     
  • Desktop Style
     

jak ja kocham utrudniać sobie życie!

  • Index  

    • forumAuPair.pl - Świat Operek
       
    • Ogólnie o programie Au Pair
       
    • Historie życiowe
       
    • jak ja kocham utrudniać sobie życie!
       
  • jak ja kocham utrudniać sobie życie!
  • jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    Foxy Lady > 07-11-2013, 17:49

    Nie wiem od czego zacząć... Najlepiej od początku.
    Program au pair poznałam dzięki mojej koleżance, której kuzynka wyjechała w ten sposób do USA. Obie zawsze chciałyśmy wyjechać za granicę, toteż każda nowinka czy pomysł na ten temat powodował u nas wielki entuzjazm. Szybko sprawdziłyśmy zasady programu i kilka tygodni później znalazłyśmy się na spotkaniu informacyjnym jednej z agencji.
    Po spotkaniu obie byłyśmy pod ogromnym wrażeniem, bardzo podobała nam się idea programu i już snułyśmy plany, co robiłybyśmy, gdybyśmy były w Stanach i też przyrzekałyśmy sobie znaleźć rodziny w miastach położonych niedaleko siebie To była wczesna jesień, początek trzeciej klasy technikum. Przez cały rok szkolny żyłam entuzjazmem wobec programu au pair, naprawdę chciałam wyjechać i w ogóle byłam tym wszystkim bardzo podjarana
    W następne wakacje, po zakończeniu trzeciej klasy, poszłam do pracy wakacyjnej, żeby zarobić pieniądze na kurs prawa jazdy. Udało mi się zarobić sporą sumkę, ale... pod koniec wakacji (druga połowa sierpnia), w dniu kiedy rozwiązywałam umowę z moim sezonowym pracodawcą, zadzwoniła do mnie koleżanka z pytaniem, czy nie mam ochoty zużyć ostatnich dni wakacji na wypad krajoznawczy za granicę. Planowałam zacząć kurs prawka, ale pomyślałam "a co mi szkodzi" i wstępnie się zgodziłam. Nie wiedziałam, że to zaważy na dalszych wydarzeniach w moim życiu...
    Pakując cały nasz dobytek w dwa niewielkie plecaki, z moją koleżanką pojechałyśmy na stopa do Niemiec, lecz naszym celem był Paryż i odbicie od Paryża do Bilbao (gdzie mieszka mój znajomy i którego chciałyśmy odwiedzić). Ciężko nam było przedostać się przez Niemcy - obie nie mówimy po niemiecku, a Niemcy są niechętni do używania angielskiego. Ponadto poznałyśmy na couchu bardzo fajnych ludzi, którzy spowodowali, że zostałyśmy w Niemczech dłużej niż planowałyśmy. Ostatecznie przewaliłam większość kasy na imprezowanie w Niemczech i już z resztką kasy planowałyśmy podbić Paryż. Skontaktowałyśmy się też z naszym znajomym z Bilbao, przepraszając go, ponieważ nie dałybyśmy rady dojechać do jego miasta - chciałyśmy tylko "zaliczyć" Paryż i wrócić. Ale i to okazało się niemożliwe xD W Reims (Francja) dostałyśmy mandat za zakłócanie porządku publicznego i zapłaciłyśmy za niego z ostatnich pieniędzy. Tutaj nastąpił moment zastanowienia - damy radę dotrzeć do Paryża mając w kieszeni nie więcej niż 5 euro? Oczywiście, że nie. No ale my, niepokorne, nie poddamy się tak łatwo. Poszłyśmy na autostradę i próbowałyśmy łapać stopa. Długo siedziałyśmy przy drodze i ostatecznie... Zostawiłyśmy tam kurtkę z mojej koleżanki telefonem w środku i naszymi pendrivami, kartami pamięci oraz ładowarką do lapa... Ktoś, kto to później oglądał, musiał mieć niezły ubaw, bowiem kiedy wróciłyśmy w to miejsce, kurtki już mnie było (w ogóle kto pakuje takie rzeczy do kurtki?!).  Wtedy nastąpił przełom. Nie ma bata, wracamy. Nie mamy kasy, ona nie ma telefonu, mój laptop już się wyładował. W jakiejś knajpie ubłagałyśmy o dostęp do neta i tam umówiłyśmy couche. Miałyśmy także szczęście, że spotkałyśmy tam kierowcę tira, który właśnie jechał do Niemiec, do Hamburga. Zabrałyśmy się z nim, a on był tak miły, że podzielił się swoim jedzeniem a także "przekazał" nas swojemu znajomemu, który jechał do Polski. W Polsce również wracałyśmy na stopa do naszego miasta. Nie było nas na rozpoczęciu roku a moja mama miała mnie ochotę zaszlabanować do końca życia
    I w ten oto sposób, nasz nieudany trip spowodował, że nie miałam prawa jazdy, a więc nie mogłam jechać do USA. Byłam tak wkurzona, że ostatecznie zrezygnowałam z wyjazdu na au pair w ogóle.
    Rok szkolny się skończył, zdałam dyplom i szykowały się matury, poza tym egzaminy wstępne na uczelnie. Znów zaczęłam myśleć o programie au pair. Od niechcenia założyłam profil na APW, ale jednocześnie jeździłam zdawać egzaminy na uczelnie. Nie byłam pewna swoich możliwości, więc równocześnie szukałam rodziny z kraju, w którym mogłabym już zostać (nastawiałam się na Skandynawię i kraje, gdzie studia są darmowe, bo rozważałam możliwość zostania już w tym kraju). Po paru rozmowach na Skype w końcu znalazłam "swoją" rodzinkę. Parę dni później dostałam list, że dostałam się na ASP na kierunek rysunek&malarstwo, parę dni później kolejny - że dostałam się na grafikę. Zadręczałam się myślami, nie wiedziałam co mam zrobić, a nikt nie mógł mi doradzić.
    Ostatecznie stwierdziłam, że raz się żyje. Zrezygnowałam ze studiów i wyjechałam do kraju, którego języka nie znam kompletnie, opiekować się dziećmi, które nie znają ani słowa po angielsku.
    Jestem au pairką w Danii już czwarty miesiąc. Upatrzyłam sobie szkoły, w których planuję studiować od przyszłego roku. Nie żałuję Lecz nie wiążę całej swojej przyszłości z tym krajem. Ciągle moim marzeniem jest mieszkać w Stanach Zjednoczonych i mam nadzieję, że kiedyś mi się uda.
    Niedawno hostka zapytała, czy pojechałabym jako au pair drugi raz. Jasne, że tak! Tylko tym razem do kraju, którego język znam i nie na rok, lecz krócej
     
    Muszę lecieć, toteż moje wrażenia i przemyślenia z au pairowania napiszę tutaj później.
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    evvve01 > 08-11-2013, 21:23

    aż czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy wątku
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    Foxy Lady > 10-11-2013, 23:03

    Pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałam, hostka odebrała mnie z dworca wraz ze swoją starszą, 5-letnią córką. Ja oczywiście na powitanie chciałam ją przytulić czy coś (to takie wydawało mi się naturalne), ale od niej bił taki chłód i dystans, że dałam sobie spokój. Pojechaliśmy do domu, tam pobieżne "cześć-cześć" z osobami w domu, a było ich wtedy dużo: mąż hostki, jego brat, ojciec hostki, dwie siostry przyrodnie hostki, jej macocha, poprzednia au pairka, trójka dzieci i jeszcze parę osób, których już nawet nie pamiętam. To były wakacje i to był czas wykończania domu. Poprzednia au pairka ciągle jeszcze często u nas bywa, bo została w tym samym mieście i jest w ciąży; hostka często płaci jej za opiekę kiedy np. ja mam day off a nie ma się kto zająć dziećmi. Wszystko fajnie, przywitałam się z dziećmi i poszłam z nimi bawić się do piaskownicy. W mojej głowie był natłok myśli, byłam przerażona, chciałam zaraz uciekać. Nie rozumiałam w ogóle co dzieci mówią i jak wejść z nimi w interakcję - traktowały (i nadal traktują kiedy mama jest w pobliżu) jak powietrze. Pierwszy tydzień zleciał mi na zaznajomieniu się ze wszystkim i jednoczesnym planowaniu ucieczki stąd Hostka, wbrew pierwszemu wrażeniu, jest bardzo miłą i otwartą osobą, na co dzień sobie rozmawiamy i żartujemy i nasza współpraca przebiega bardzo dobrze. Może to też dlatego, że ona nie potrafi mi mówić o tym, że jest ze mnie niezadowolona... Było parę moich wpadek, żadna (jak dla mnie) nie była tragedią, no bo jak tragedią można nazwać to, że np. dzieci poszły przeze mnie spać troszkę później (i tak zawsze wstają przed czasem).
    Dzisiaj mija dokładnie 4 miesiąc i 11 dzień od kiedy tu jestem. Powoli łapię kontakt z dziećmi, rozumiem już całkiem sporo z tego co mówią. Na początku duński brzmiał dla mnie jak odgłosy dławienia się gorącym makaronem, dziś wyłapuję pojedyncze słówka. Dzieci nie chcą się zbytnio ze mną w nic bawić, nie mówię ich językiem więc moje towarzystwo nie jest dla nich atrakcyjne. Najchętniej oglądałyby bajki cały dzień. Często zabieram je na wycieczki do parku, do lasu i na plac zabaw, jednak mogę zabrać tylko dwójkę - jedna zawsze zostaje w domu.
    Teraz trochę nt. obowiązków domowych. Otóż kiedy tu przyjeżdżałam, byłam przekonana, że au pair to taki fajny program, przyjazny dla młodych dziewczyn itp... Nie zawsze. Ja uważam, że robię robotę za 2 aupairki conajmniej. Zacznijmy od poniedziałku. Jest to dzień dużego sprzątania. Wstaję przed 7, szykuję dzieci do szkoły (śniadanie, ubranie, zajęcie ich czymś dopóki hostka nie zwlecze się z łóżka żeby zawieźć je do przedszkola). Potem się zaczyna: pranie (czasami nawet 5-7 razy dziennie), sprzątanie po śniadaniu, sprzątanie pokoi dziecięcych, ścielenie ich łóżek, sprzątanie sypialni hostów... Ja była zniesmaczona znajdując na podłodze opakowanie po prezerwatywie, a już całkiem zrobiło mi się niedobrze kiedy wyjmowałam brudne majtki hostki z łóżka... Często też zbieram szklanki, sztućce i talerze z szafek nocnych/spod łóżka/ze wszystkich innych miejsc w ich sypialni. Serio, to są takie lenie, że aż ręce opadają. Nawet ciężko im brudne ciuchy zanieść do łazienki, 2 metry dalej. Myję obie toalety, sprzątam dokładnie obie łazienki (moją-gościnną i hostów-prywatną). Potem wycieram kurze w całym domu (to zajmuje najwięcej czasu) i odciski brudnych rąk. Odkurzam cały dom i myję dokładnie podłogę (mają takie podłogi, że widać każdą plamkę). W międzyczasie składam i segreguję pranie oraz przygotowuję lunch do przedszkola dla dzieci na następny dzień. Po tylu wrażeniach jadę do szkoły językowej. Zanim zaczęłam chodzić do szkoły, musiałam po tym wszystkim zajmować się jeszcze dziećmi...
    Wtorek - trochę luźniejszy dzień. Wstaję rano, dużo wcześniej, daję dzieciom śniadanie i ubieram je. Potem pakuję ich plecaczki do przyczepki przykręcanej do roweru, tam sadzam również 3-letnie bliźniaczki. W dodatku mam na bagażniku rowerowym zainstalowane krzesełko - dla 5-latki. I tym sposobem, obciążona trójką dzieci, jadę dostarczyć je do przedszkola. Droga, która bez obciążenia zajmuje mi jakieś 7 minut, z obciążeniem zajmuje 35 minut. Razem ważymy ponad 100 kg. Czy słońce, czy wiatr, czy deszcz, muszę dostarczyć je do przedszkola i nikogo nie obchodzi to, że w rowerze nie mam hamulców i muszę hamować nogami (taki rower dostałam...). Poza tym ten rower i tak się zbytnio nie rozpędza, bo chyba bym się zapedałowała na śmierć, zeby rozpędzić go z takim obciążeniem do jakiejś sensownej prędkości. Wracam z przedszkola to padam na ryj po takim wysiłku. Zazwyczaj mam do poskładania pranie z poniedziałku i do wstawienia nowe. Również często zdarza się, że mam do posprzątania potworny bałagan, który zrobiły dzieci pilnowane przez hostkę pod moją nieobecność poniedziałkowego wieczoru. Ona zwróciła mi uwagę, że mam nie pozwalać im robić takiego bałaganu, a... Sama nie potrafi zdyscyplinować swoich własnych dzieci! O 16 dzieci wracają z przedszkola i do 19 mam pomóc przy nich. To wygląda najczęściej tak, ze hostka przywozi je do domu, mówi że są zmęczone i włącza im bajkę. Potem z pretensją w głosie każe mi się z nimi bawić o.O
    Środa to dzień wolny.
    Resztę opiszę potem, bo nie mam już sił i oczy mi się same zamykają
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    PolishGirl > 11-11-2013, 23:22

    .
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    PolishGirl > 11-11-2013, 23:23

    <blockquote class="ipsBlockquote" data-author="Foxy Lady" data-cid="78450" data-time="1384113784"></blockquote>
    OMG!
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    Foxy Lady > 15-11-2013, 12:54

    Wiem, że wyjawiając takie rzeczy jestem nie w porządku w stosunku do moich pracodawców, ale chciałabym, abyście potraktowali to jako historię ku przestrodze. Życie nie każdej au pairki jest kolorowe (zdaję sobie sprawę z tego, że jest mnóstwo szczęśliwych i zadowolonych ze współpracy au pairek). Te, które jeszcze nie były - zastanówcie się 100 razy.
     
    Środa to dzień wolny. Teoretycznie.
    Nawet nie mogę się wyspać, bo od samego rana dzieciaki wrzeszczą bardzo głośno, a ja jak się obudzę, to już tak prędko nie zasnę. W środę mimo wszystko muszę wygospodarować trochę czasu aby zrobić dzieciom lunchboxes na czwartek do przedszkola. Robię je codziennie, a nienawidzę ich robić. Wierzcie mi, przygotowywanie miniaturowych kanapeczek oraz krojenie i pakowanie tych wszystkich owoców oraz warzyw dla trzech dziewczynek doprowadza mnie do szewskiej pasji. Poza tym w środę również muszę opróżniać zmywarkę, która jest nisko przy podłodze i z której bardzo niewygodnie wypakowuje się naczynia. Jeśli tego nie zrobię, zmywarka potrafi stać pełna od rana do wieczora aż do następnego dnia, kiedy ja się nad nią lituję. W środę opiekę nad dziećmi sprawują rodzice. Teoretycznie. W praktyce wygląda to tak, że host-taty i tak nie ma w domu, więc host-mama podrzuca dzieci do babci a sama siedzi w domu i ogląda serial jedząc chipsy czy popcorn, otoczona potwornym burdelem (ona nigdy nie sprząta, a to jest mój dzień wolny). Jej to nie przeszkadza, bo wie, że ja następnego dnia i tak to posprzątam. Już mniejsza o to, że w czwartek sprzątam niemal cały dzień, bo przez środę, kiedy to mam wolne, potrafi nagromadzić się więcej bałaganu niż przez tydzień. Hostka zwróciła mi kiedyś uwagę, że nie powinnam powalać dzieciom na robienie takiego nieporządku, a sama kiedy ma dzieci pod opieką, w ogóle o to nie dba. Jest to jeden z wielu przykładów jej ogromnej hipokryzji.
    Po południu, w środę, mam kurs językowy, więc jest to kolejna rzecz zabierająca czas z mojego wolnego dnia. Po kursie wracam padnięta do domu i to by było na tyle.
    Czwartek to jeden z gorszych dni. Muszę przygotować i dostarczyć dzieci do przedszkola swoją cudowną limuzyną, umyć toalety, posprzątać po środzie, co drugi czwartek zmieniam pościel... Ostatnio jedna z dziewczynek była chora i musiałam zrobić to wszystko jednocześnie jej pilnując, ponieważ nie poszła do przedszkola. Robię też pranie, dużo prania. Po południu, od 16 do 19 oczywiście opiekuję się dziećmi razem z hostką.
    W piątek zwykła rutyna. Pranie, ogarnięcie mieszkania itd. Przygotowanie dzieci do przedszkola. Często ja je też odbieram z przedszkola tego dnia. W mailach hostka pisała, że one są w przedszkolu do 16... Niby ok, gdyby nie to, że zrobiła mnie w chooya wielokrotnie odbierając je o 14, 15 a w piątek zawsze między 14-15. I tym sposobem, tuż po skończeniu sprzątania musiałam lecieć zajmować się dziećmi. Najs. Poza tym w piątek leci Disney Show o godzinie 19, więc mogę sobie pomarzyć o skończeniu pracy o tej godzinie (a mam napisane, że o 19 koniec), bo muszę położyć dzieci spać - hostka nie radzi sobie sama.
    W weekendy oczywiście pracuję. Zawsze wtedy dwie dziewczynki gdzieś zabieram, bo hostka nigdy nie wychodzi z żadną inicjatywą. Najchętniej siedziałaby w chacie i oglądała tv lub zostawiła mnie w domu z trójką dzieci na cały dzień.
    Ostatnio miała miejsce nieprzyjemna sytuacja. Host-dad był w domu (!!!) i mieli iść z host-mom na wesele w sobotę wieczorem, wrócić do domu i spać. Poprosili mnie, żebym wstała wcześniej i zabrała dzieci, żeby oni mogli się wyspać. Pytam jej, o której mam wstać. Ona na to, że o 5 albo 6, bo dzieci budzą się bardzo wcześnie. Ja się zaśmiałam, mówię, "chyba żartujesz, to jest weekend, poza tym ja kładę dzieci spać tego dnia i jeszcze mam wstawać przed wschodem słońca żeby ich pilnować?". Kiedy spojrzała na mnie, wiedziałam, że nie żartuje. Potem zaproponowała, żeby dzieci spały na piętrze, wtedy jak wstaną o 4, 5 czy 6 to będą mogły mnie obudzić (!!!). Zapytałam ironicznie "to może niech śpią w moim łóżku, od razu będą mogły mnie obudzić i do tego moje łóżko jest przecież takie duże". Nie powiedziała nic. Ostatecznie dzieci spały na dole, oczywiście obudziły hostów o świcie, a ja wstałam o 8, żeby dać im śniadanie.
    Na początku mojego pobytu jedna z dziewczynek spała w małej sypialni na górze. Niemal każdej nocy budziła się o najróżniejszych godzinach i głośno płakała. Trudno było ją uspokoić. Ja, obudzona np. o 4, już raczej nie pójdę spać. W dzień wyglądałam i zachowywałam się jak zombie, bo ona potrafiła budzić się po 2-3 razy jednej nocy i płakać nawet przez godzinę. Całe szczęście hostka zabrała ją na dół i tam teraz kładziemy ją spać
     
    CDN
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    evvve01 > 15-11-2013, 14:09

    o Boże.... to ja mam a raczej miałam cudowną w rodzinę ^^
     
    no ale... nie dla mnie zajmowanie się dziećmi 
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    Foxy Lady > 17-11-2013, 17:45

    Dobra, część dalsza moich żali
    Jedną z rzeczy, jakie denerwują mnie najbardziej, jest to, że te dzieci są potwornie rozpieszczone i niewychowane. Host-mama rozmawia z kimś innym a dziecko jej przerywa, wrzeszczy, wyzywa matkę od głupich itp. Ona w ogóle nie zwraca na to uwagi. Jak mnie jedna z dziewczynek kiedyś nazwała głupią, zaprowadziłam ją do pokoju i siedziała tam, dopóki mnie nie przeprosiła. Oczywiście poskutkowało to płaczem, który przerodził się ostatecznie w atak histerii, który w tym domu jest normą. Dzieci wymuszają płaczem wszystko, a hostka im niemal zawsze ulega. Po tej sytuacji dziewczynka ani razu już nie nazwała mnie głupią.
    Ponadto dzieci w ogóle nie sprzątają po sobie zabawek. Są zdrowe, sprawne, mają dwie ręce i na tyle duże, że spokojnie potrafiłyby posprzątać. Hostka woli jednak siedzieć w syfie... Nie rozumiem tego w ogóle. Ona jest kompletnie niekonsekwentna, ale to już moim zdaniem temat na książkę...
    Wkurza mnie też to, że host-mama zaniża mój autorytet. Ostatnio było to szczególnie widoczne. Jedna z dziewczynek na ulicy wyrwała mi się i zaczęła biec, śmiejąc się i wyraźnie robiąc mi na złość. Nie biegłam za nią, bo wiedziałam, że jak to zrobię, to ona będzie uciekać jeszcze bardziej i to się nigdy nie skończy. Spokojnie czekałam na nią, aż jej przejdzie głupawka - to zawsze działa. Ostatecznie przyszła do mnie, lecz chwilę potem zaczęła uciekać w kierunku ruchliwej ulicy. Chcąc, nie chcąc musiałam za nią pobiec. Poinformowałam ją, że ani dzisiaj ani jutro nie dostanie iPada do zabawy (rodzice często dają tym dzieciom iPada żeby sobie pograły albo pooglądały bajki). W domu przekazałam hostce informację, że ma jej nie dawać iPada i opowiedziałam o wszystkim. Hostka zgodziła się ze mną, lecz kiedy następnego dnia zeszłam na dół, zobaczyłam... Małą grającą na iPadzie. Dziewczynka nie mogła sobie go wziąć sama, bo hostka zawsze go chowa. Kiedy zapytałam ją o to, powiedziała tylko, że "a co to szkodzi"... No ręce opadają...
    Tak samo było z bajkami. Ustaliłam zasadę - w tygodniu bajki oglądamy tylko rano, przed wyjściem do przedszkola, po południu bawimy się zabawkami - mają tyle zabawek, nie potrzebują telewizora dla rozrywki. Natomiast do hostki to jakby nie docierało. Ciągle włącza im bajki po południu. Rozmawiałam z nią o tym, ona mi przytakuje, ale jakby grochem o ścianę...
     
    Kolejna rzecz to to, że czuję się tu jak służba. Kiedy hości mają przyjęcie dla gości, ja muszę pomagać przy przygotowaniu i po wszystkim sprzątać. Muszę wspomnieć, że host-dad jest tutaj o tyle w porządku, że mi zawsze w tym wszystkim pomaga, podczas kiedy hostka robi to co zwykle - ogląda TV. Kiedy goście przychodzą z dziećmi - muszę się też zajmować tymi dziećmi. 
    Host-dad jest w domu bardzo rzadko, ale często mi pomaga w sprzątaniu i przy dzieciach, zachowuje się jakby chciał mnie odciążyć w tym wszystkim. Równy z niego gość, tylko straszny bałaganiarz. Czasami chce mi pomóc, ale robi jeszcze większy nieporządek. No i powstrzymywałam śmiech, kiedy myłam naczynia, które nie zmieściły się do zmywarki, a on niewypłukane z płynu wycierał i chował do szafek.
    Poza tym mieszkam w nieogrzewanym pokoju. Całe piętro jest nieogrzewane (mam całe piętro do dyspozycji - swoją sypialnię, swój salon i mniejszy pokoik, btw - na dole mam też swoją łazienkę). Na dole mają ogrzewanie w podłodze, a na górze...? Nic. Śpię w grubej bluzie pod dwiema kołdrami i większość dnia spędzam na dole. Hostka obiecała, że jak host przyjedzie w poniedziałek to zamontuje mi grzejnik elektryczny, ale wiadomo jak to jest z tymi ich obietnicami...
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    yamisouls > 17-11-2013, 18:26

    Szukasz innej rodziny? Myślałaś o tym? Masz z nimi jakąś umowę podpisaną? Sytuacje, które opisujesz są trochę (delikatnie mówiąc) chore i zdecydowanie nie powinny mieć miejsca. Moim zdaniem szkoda twoich nerwów na tą rodzinę
  • Re: jak ja kocham utrudniać sobie życie!

    Foxy Lady > 17-11-2013, 19:28

    Szukałam innej rodziny, ale jak już wspominałam wcześniej, nie mogę zmienić. Na początku było wszystko fajnie i strasznie mi się podobało, bo hości byli (i nadal są - wydaje mi się, że oni po prostu są bardzo mili i jednocześnie używają tego, żebym się nie skapnęła, że jestem tak wykorzystywana) bardzo mili i przyjacielscy. Tu muszę im oddać honor - jak proszę o np. wyjście wcześniej itp., to niemal zawsze się zgadzają. Jak jestem w tym czasie potrzebna, to starają się kombinować tak, żeby mi to umożliwić
    Druga sprawa to to, że w tym mieście kontynuuję leczenie ortodontyczne i mam już na to podpisaną umowę. Zmiana rodziny liczyłaby się z przeprowadzką, a co za tym idzie z zerwaniem umowy i karą. Niestety, nie ma rodzin szukających au pair w tym mieście (popytałam znajomych i szukałam w necie). 
    Myślę, że raczej odłożę trochę kasy i zacznę szukać pracy oraz w międzyczasie się wyprowadzę. Dostaję strasznej nerwicy w tym domu, dzieciaki wrzeszczą, płaczą... Hostka w tym roku przeszła depresję i bierze tabletki, dzięki którym dobrze funkcjonuje. Wcale się jej nie dziwię!
  • Starszy wątek Nowszy wątek
  • Następna