• Options
  • Logowanie
     
  • Rejestracja
     
  • Desktop Style
     

Vedella - Zycie pisze scenariusz...

  • Index  

    • forumAuPair.pl - Świat Operek
       
    • Ogólnie o programie Au Pair
       
    • Historie życiowe
       
    • Vedella - Zycie pisze scenariusz...
       
  • Wątek zamknięty
  • Vedella - Zycie pisze scenariusz...
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    kasik > 13-04-2005, 11:43

    Dzieki Aniczka, ja sobie tlumacze, ze jest po prostu za wczesnie zeby sie rodzinki odzywaly. W koncu mi jakies znajda Nie martw sie, wszystkie trzymamy za Ciebi kciuki :!:

    Iza nawet nie wiedzialam, ze tak mozna. Bo chyba trzeba miec wlasnie 6 kredytow? W sumie fajnie, ale nie chcialabys pochodzic do jakiejs szkoly? Mysle, ze to moze byc calkiem ciekawe doswiadczenie, no i nowi ludzie.. Ale wycieczka bajer :lol:
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 13-04-2005, 15:36

    No, musze kiedys zasiasc i opisac te wakacje, bo pamiec mam dobra, ale krotka i wsie wspomnienia umkna jak za machnieciem Alzheimerowej rozdzki. Na szczescie mam fotki, to mi przypomna mniej wiecej kolejnosc wydarzen i bedzie z czego sciagac. Na razie nie mam jednak czasu na opisanie pieciu dni, bo jak zasiade, to mi zejdzie rowniez kilka dni. Bo ja nie umiem pisac krotko, zwiezle i na temat Powiedzcie, jak to robicie?? Bo ja proboje jak najkrocej, a mi zawsze epopeje wychodza :-(



    Ibizka, wysle Ci zdjecka. A raczej Cie zasypie- obiecuje. Ale teraz nie moge, bo slonko przyswieca, wiec ide przed dom opalic sobie przod, bo z tylu jestem o dwie skory mlodsza, a przod blady, hehe :lol:
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    Gość > 14-04-2005, 6:50

    [quote name="oliwka911gt"]emi a ty tez do stanow lecisz ze o wschodnim piszesz??

    [/quote]

    Emi sie do stanow nie wybiera pod zadnym pozorem, Emi kocha Europe... Ale Emi dostala oferte z USA (nie wiedziec czemu) i Emi byla w tym kraju rozkochana jak miala 12 lat (i jeszcze glupia byla), dlatego troche pisze :lol:
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 20-04-2005, 1:25

    Ibizka, jak juz wrocisz z tych egzotycznych wakacji, to sie nie zestresuj, jak zobaczysz pelno maili z Shutterfly'a w skrzynce. To zaden wirus. To fotki ode mnie. Troche Cie czeka ogladania, o ile starczy cierpliwosci. Pozdrawiam!
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    MONIKA > 20-04-2005, 9:41

    Ela, ja tez, ja tez!!!

    <a href="mailto:monikaagatamazur@tlen.pl">monikaagatamazur@tlen.pl</a>
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    martamaua > 20-04-2005, 9:50

    I ja <a href="mailto:martamaua@o2.pl">martamaua@o2.pl</a>
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    aniczka > 20-04-2005, 11:29

    i ja i ja <a href="mailto:aniakuta@interia.pl">aniakuta@interia.pl</a>
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    Gość > 20-04-2005, 11:38

    i ja <a href="mailto:emiliagalotti84@yahoo.it">emiliagalotti84@yahoo.it</a>
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 20-04-2005, 19:01

    Ojejku! Ale nazbieralam adresow od lasencji! Chlopaki mi moga pozazdroscic ;-) Wysle wam tez fotki, prosze tylko o cierpliwosc.

    Tymczasem zostawie taki krotki, po lebkach, poscik o





    UROCZYSTOSCIACH I WYDARZENIACH RODZINNYCH



    Urodziny Jessiki.

    Dzieciaki maja tu tematyczne imprezy urodzinowe "hawajskie", "swimmingpoolowe", itepe. Jessiki urodziny odbywaly sie pod haslem "sleepover". Do domu zaproszonych zostalo 7 kolezanek. Glosne zabawy, rozpierducha, ogolny chaos, potem tort urodzinowy, ktory wygladal jak z plastiku, a smakowal jak sam cukier (100% zawartosci cukru w cukrze). Potem prezenty- wszystkie otwierane byly przy gosciach. Gwozdziem programu mialo byc pozostanie kolezanek na noc. Gdzie ta szarancza spala? W spiworach na podlodze w living room, ktory miesci sie zaraz kolo mojej sypialni. Hostka ostrzegala mnie, ze to bedzie trudna noc i jak mam mozliwosc, to zebym na te noc wybyla. A mi sie nie chcialo. A noc faktycznie ciezka byla. Szepty i chichy slyszalam non stop, ale z poczatku nie reagowalam. Stwierdzilam, ze kole 22:00 same zasna. A gdzie tam! Kole 23 zaczelam wystawiac glowe i ostrzegac przed konsekwencjami z czestotliwoscia wieksza od zegarowej kukulki. Co przycichly na moment, to po dwoch minutach znow szum docieral do mojej sypialni. O 2 rano wyszlam i powiedzialam, ze ktora przylapie na gadaniu, ta wtrace do mojej ciemnej, zimnej szafy (u nich szafy to takie wneki w scianach opatrzone w drzwi). W tym momencie zapadla martwa cisza... karaluchy chyba w koncu zrozumialy, ze zarty sie skonczyly. Zadowolona z siebie dalam nura pod koldre. Ale numer! Pol minuty pozniej juz slyszalam szepty za drzwiami! Poleglam na polu bitwy. Przegralam walkowerem. Poducha na lepetyne i poszlam spac. A szarancza podobno do 4 rano nie spala. Powiedziala mi to hostka, ktora o 3 rano przyszla je sama uciszac...

    Ja to traktowalam z przymruzeniem oka. Tu gralam powazna pania, ale wiedzialam, ze dla nich taka noc pidzamowa to nie lada gratka.



    Nastepnego ranka- w niedziele- pracowalam. Pomagalam hostce przygotowac 9 dzikusow do kosciola. To byl dopiero maraton! Kelly okupowala lazienke na gorze, ja przyjmowalam klientki w dolnej toalecie. I z kazda ta sama rutyna- mycie klow i facjaty, czesanie, ubieranie. A wiekszosc nie byla przygotowana jak trza. Jednej zabraklo szczoteczki do zebow, innej skarpetki mama zapomniala zapakowac, trzeciej znowu trzeba bylo grzebienia pozyczac... Ale dalysmy rade- przybilysmy z hostka piatke i swiety spokoj zawital znowu w domu naszym.



    Boze Narodzenie.

    Kolacja Wigilijna- duzo jedzenia, z tym ze zamiast ryby byl... indyk (wyslany z Maine przez dziadkow- halo?), ziemniaki i jakies tam inne pierdoly. Ogolnie dobre to bylo. Juz nie wspomne o pysznym grzanym winie z apple ciderem i przyprawami. Mniam, wyzlopalam polowe gara!



    W pierwszy dzien swiat jedyna robote jaka musialam odbebnic, to bylo rozpakowywanie prezentow... ciekawa jestem, czy w kazdej amerykanckiej rodzinie dzialo sie to co tutaj!

    Kelly uprzedzila mnie, ze Malpy moga mnie obudzic nawet kole 6:30 rano i nawet nie dadza mi czasu na siku, bo poleca otwierac prezenty, co musi sie odbywac w obecnosci wszystkich domownikow. Z tego, co sie dowiedzialam, w nocy Sw. Mikolaj wpakowal sie przez kominek i zostawil cale mnostwo pieknie zapakowanych paczek dla dzieci (mnie nie zaliczyl do dzieci- buuu!). Do tego zezarl wsie ciasteczka i wytrabil mleko, ktore mu zostawilismy.

    Wiec ja juz o 6 zerwalam sie na nogi, zeby nie gonic pod choinke wydarta z glebokiego snu, rozczochrana i bez spodni na pupie. Ale Malpy mnie zawiodly... wstaly tuz przed 8 rano. Wiec mimo ze spiaca, czekalam jak gupek na to, az wreszcie leniuchy sie obudza!

    Jak Boga kocham, nie widzialam jeszcze tyle prezentow pod choinka! Girls z poczatku podekscytowane, stopniowo zaczely grymasic i marudzic, widzac prezenty. Na widok zabawek piszczaly z zachwytu. Ale "znowu ksiazka? ", "znowu pizama? " W dupach sie dzieciakom poprzewracalo. Znaczy sie moim zdaniem to wina rodzicow-jak na moj gust to daja im za duzo prezentow na raz, a te, choc juz znudzone, to jak sie prezenty skonczyly, byly zawiedzione- "to nie ma juz wiecej prezentow dla nas?" Jak my rozpakowywalismy swoje- te dorosle, to te w ogole zainteresowane nie byly. Rozpieszczonym bachorom nawet dziekuje nie przyszlo do glowy mi powiedziec. Owszem, prezenty dalam im fajne (bo potem widzialam, jak sie nimi zajmowaly), ale w morzu wszystkich tych podarunkow jak moga byc docenione?? Po prostu za duzo na raz. To mi sie nie podobalo. I tak, z przerwami, prezenty rozpakowywalismy do samego poludnia! Robia z tego takie wielkie halo, ze nie przyszlo by mi do glowy tak tego celebrowac! Nie wspomne, ze zapakowanie tych prezentow tez zajelo im na raty w sumie jakies 2 dni. Ale oni to uwielbiaja! Kelly byla taka podniecona zarowno podczas zapakowywania, jak i podczas ogladania nas rozpakujacych ta jej misterna robote. I jeszcze zakupy sprawiaja jej tyle samo radosci. Mnie przyprawily tylko o bol glowy i stres, czy trafie w gust... A juz nie wspomne jak mi cierply miesnie mimiczne twarzy od tego sztucznego usmiechania sie przez tyle godzin i zachwycania sie ich i moimi prezentami.

    Popoludniu przyjechaly dziadki ze strony host taty, wiec po obiedzie kolejna rata prezentow... Mialam Bozego Narodzenia juz powyzej uszu...



    Wyprawa do cyrku

    W ktorys zimowy piatek wieczorem pojechalismy cala nasza happy rodzina do cyrku. To miala byc niespodzianka dla Maluchow, ktore przez pol drogi przekrzykiwaly sie w pomyslach, gdzie to ich mamy zamiar zabrac. Brnelismy niestrudzenie w tych okrzykach przez zatloczona interstate, gdy wreszcie zmeczony tato postanowil im wlaczyc ulubiona plyte, zeby je uciszyc. Ha! Ale artystki zamiast umilknac, zaczely wyc, jeczec i piszczec (czytaj: spiewac). A ja biedna, wcisnieta z tylu miedzy te dwa zywe dwa glosniki w kucykach, wlasnie wyprawialam pogrzeb moim mloteczkom, strzemiaczkom i kowadelkom. Kelly sumiennie obiecala, ze nastepnym razem bez earplugs'ow do auta z nimi mnie nie wpusci. Gdy dotarlismy w poblize hali sportowej (cyrk ten nie mial byc w namiocie) i utknelismy w niekonczacym sie korku zmierzajacym w to samo miejsce, jakis kierowca z auta obok odsunal szybe i zapytal Douga, czy to tedy droga do hali. A Doug odkrzyknal, "Tak, jesli pan zmierza do cyrku, to tedy!" Kelly rozpaczliwym westchnieniem upomniala malzonka, ale bylo juz za pozno. Malpy w niebianskiej ekstazie pokrzykiwaly zgodnym chorem, udowadniajac wszystkim obecnym w wehikule doroslym, ze niespodzianka sprawila im przyjemnosc. Doug zdazyl pewnym siebie glosem zaznaczyc, ze "do cyrku TEZ jedzie sie tedy". Do moich uszu dotarl tylko cichy, stereofoniczny jek oznaczajacy piekielne cierpienie i zawod. "A tak chcialybysmy pojsc do cyrku. Przeciez on przyjezdza tylko raz do roku". Pocieszylam je, ze za rok moze... jak beda grzeczne oczywiscie przez pelne 365 dni. Jek sie wzmogl- pod takim warunkiem nigdy w zyciu nie bedzie im dane zobaczyc cyrkoych popisow... Przez brame Rebecca spostrzegla przemykajace chylkiem lamy i wielblady. "Who's your mama, lama?"- zakrzyknela. Gdy okazalo sie, ze z parkowaniem bedzie nie lada problem, Doug katapultowal nas przed samym wejsciem do cyrku. Nie dalo sie wiecej ukrywac nagiej prawdy- tak- idziemy do cyrku. Hurra! Hala kipiaca zadna wrazen widownia, na srodku trzy areny. Szal pal, podsycany goracym glosem dobrze zbudowanego, czekoladowego (mniam!) spikera. Na prawe i lewe skrzydlo wystrzelili zwinni akrobaci z Mongolii, a srodkowa arene wypelnili niekonwencjonalnie skaczacy przez skakanki asfaltowi breakdance'owcy. Przecietny, szary czlowiek by pomyslal, ze przez kawal sznura mozna pokonywac tylko nogami, ale oni uzywali niemal kazdej czesci ciala, skakali rowniez przez skakanki ustawione na krzyz i majac swych kolegow po fachu na ramionach- istne piramidy. Gdy jeden przeskakiwal odbijajac sie plecami, wygladal, jakby wlasnie przechodzil najciezszy w zyciu atak padaczki. Ja wyzalilam sie do host-tatowego ucha, ze chcialabym w tym momencie miec talent robienia zeza rozbieznego na zawolanie, bo gdy patrzylam na zwinnych Mongolow przeskakujacych kosmicznymi sposobami przez duze i male obrecze, umykaly mi popisy skocznosciowe sprezystych czekoladek.

    Potem juz polecialo z gorki. Tresowane slonie-niemowlaki Jumbo; nieposluszne, mrozace krew w zylach tygrysy; hasajace pieski z kokardkami; kucyki o fantazyjnie przystrzyzonych grzywach; plujace lamy; garbate wielblady; kolorowi clowni robiacy gigantyczna pizze; blazen z fryzura przeczaca prawom grawitacji, skaczacy z trampoliny do basenu wypelnionego plastikowymi kulkami; akrobaci wyczyniajacy niestworzone rzeczy na rozmaitych przyrzadach; a to wszystko obficie obsypane blyszczacym konfetti w asyscie miniaturowych sztucznych ogni. Jak na osobe, ktora ostatnio byla w cyrku w wieku Jessici, nawet niezle sie bawilam. Ale gdy Malizny uprosily u rodzicow pamiatki w postaci migajacych "magicznych" lamp i bawily sie nimi przez cala droge w ciemnym samochodzie, moje narzady wzroku wyslaly trojanskie bodzce do mozgu, ktory odwdzieczyl sie zabojczym bolem czesci dystalnej mojej szyi. W takim stanie bardzo szybko dalam nura pod koldre i zasnelam pelnym migoczacych swiatelek, niespokojnym snem.



    W sobote z tej okazji zrobilam sobie dzien leniwca. Mialam wieczorem isc na blyskotrzaski z Bosniaczkami, ale w ciagu dnia osiagnelam blogi stan "nicnierobienia". Do tego z nieba laly sie strumienie lez i wicher wional przerazliwie, niezbyt zachecajac mnie do wychylenia chocby malego palca u stopy poza progi mego tymczasowego domu. Nawet makijazu tego dnia nie chcialo mi sie robic (to rzadkosc!). Wieczorem dowiedzialam sie, ze Doug niechetnie wyrusza do downtown, bo Kelly wygrala jakis bilet, sama zas z corami robi sobie babski wieczor (jak dotad jedyny jaki widzialam), polegajacy na tym, ze Malpy beda robic mamie makijaz. Dowiadujac sie o tych planach, zglosilam sie na ochotnika jako drugi model do artystycznego masakrowania. Skoro nigdzie nie wyruszam, to chyba moge wygladac jak zolniez w maskujacych barwach wyruszajay na wojne, prawda? Kiedy tak dzieciaki, natchnione pobytem w cyrku dnia poprzedniego, metodycznie wcielaly nas w postacie blaznow, nagle zrobilo sie cicho wszedzie i glucho wszedzie... Potocznie mowiac, w calym domu wysiadl prad. Nieletnie wizazystki zaczely piszczec z przerazenia, bo przeciez w ciemnosciach wychodza wszystkie mary, potwory i duchy! (W nocy, gdy spia, musi sie non stop swiecic lampka nocna). A tu, jak na zlosc, nie maja meskiego, heroicznego, tatowego ramienia do przytulenia. No wiec Ela, skoro juz uzbrojona w makijaz typu moro-pod-oczami, wyprodukowany przez czteroletnia poczatkujaca Mejkapke, wcielila sie w odwaznego Superhero(ine), zawziecie wyrzucajac z nieodgadnionych zakamarkow wlasnej wyobrazni wszystkich mordercow, gwalcicieli, satanistow i wampirow, ktorzy uparcie wciskali sie spowrotem w jej glowice. Po o(b)macku znalazlysmy z wystrachana Jessica latarke i zapominajac, ze na facjacie mam fatalne dzielo Rebeki, poswiecilam sobie prosto w oczy, na co obie pannice wlaczyly swoje umieszczone w okolicach krtani syreny! Popatrzylam w lustereczko-powiedz-przecie... no tak, za zapierajaca dech w piersiach Krolewne Sniezke w tym mejkapie robic bym nie mogla. Dech- owszem- zapieralam, ale dech piramidalnego strachu. Kelly zreszta nie wygladala lepiej. Natrzaskalysmy sobie pare fotkow,(Kelly kategorycznie zakazala mi pokazywac jej fotki komukolwiek, bo sa kompromitujace, a ona jest powazna osoba), po czym poszlam wziac romantyczny prysznic przy swiecach (taki plus z braku Voltow w kablu), rezygnujac tego wieczoru ze szturmowania amerykanskich nocnych klubow. A na pewno w tym makijazu robilabym nieziemskie wrazenie...



    Wielkanoc

    Swieta wiosenne przebiegly z mniejsza pompa niz Boze Narodzenie, z bardzo oczywistego powodu- przeciez nie ma prezentow. Za to przyjechali rodzice hostowej, ktorzy sa naprawde fajnymi i kochajacymi dziadkami. Dziadek, z zawodu nauczyciel wychowania fizycznego (kierunek, ktory ja ukonczylam w Polsce), bawil sie z maliznami non stop. Musial byc do tego naprawde sprawny i cierpliwy (to sie chyba milosc nazywa). Ja akurat wtedy bylam chora, wiec dopoki nie wyjechalam na wakacje, to leniuchowalam, az o maly wlos odlezyn dostalam!
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    joelle > 20-04-2005, 19:14

    ciekawie to ujęła? :-)
  • Starszy wątek Nowszy wątek
  • Pierwsza
  • Poprzednia
  • Następna