-
-
Re: marzenia - aupair rowniez moze spelniac
Kierlajn > 27-09-2013, 11:43
Wczoraj Jo. oznajmiła mi, że mam się zająć Dżej w sobotę o 16. Jako, że umówiłam się z dziewczynami na 19, zapytałam, do której mam być. Jo. kończy spotkanie w kościele o 20, więc nici z wyjścia jakiegokolwiek w tymże dniu. Niech żyje asertywność - bo moja umarła. Zgodziłam się, mimo że w poniedziałek mówiła mi, że tą sobotę mam wolną. No ale czego się nie robi dla "świętego spokoju"; wybrałam niczym Jaruzel swego czasu "mniejsze zło", choć może to porównanie nie jest do końca adekwatne do sytuacji. Niemniej jednak, jeśli mam jeszcze tu chwilę być, dopóki sobie czegoś nie znajdę, to muszę być ugodowa. Dziewczyny przerzuciłam na niedzielę 18, będę im worshipowe songi śpiewać, ponieważ mam zamiar iść z Jo. i Dżej do ichniego kościoła w celu integracji i modlitwy za "nasze małżeństwo", w którym to spotkanie trwa od 10:30 - 16.
Dziś wstałam jak zwykle po 6, by obudzić Dżej do szkoły. Jo. powiedziała, żebym dziś poszła spać, że ona to zrobi, bo nie chce jeszcze bardziej stymulować Dżej (zwłaszcza, że jest przed okresem, więc podwójny trud - autystyczne dziecko przed okresem).
Dowiedziałam się również, że reakcje Dżej na mnie (rzucanie we mnie skarpetkami, majtkami które dopiero co zdjęła, pokazywanie języka, palca, przeklinanie) są dla Dżej normalnymi i, że tak samo reaguje na swoją starszą siostrę i babcię. Że jak babcia kiedy tylko na nią spojrzy, już wzbudza w Dżej agresywne odruchy. Dobrze wiedzieć. Po prawie 2 tygodniach jestem niczym siostra, czy to nie sukces?
Niemniej jednak, kiedy zadawałam pytania Jo. przed przyjazdem, odpowiedziała, że Dżej nic takiego nie ma... Więc teraz czego spodziewała się moja hostka? Że osoba, która nie dowiedziała się w porę o zachowaniach dziecka, zostanie i będzie się z dzieckiem dogadywać, a dziecko z nią?
Ja wciąż upieram się, że głównym powodem zachowań Dżej, jest nie tylko autyzm, ale przede wszystkim Mama. Kiedy nie ma Mamy w domu, jest nawet ok, kiedy słyszy Mamę w pobliżu, chce, (jak niemal każde dziecko, tylko, że pełnosprawnemu dziecku da się nieraz wytłumaczyć, że mama jest zajęta i, że jest się, by pomóc) by wszystkie czynności wykonywała Mama. Jo. się ze mną nie zgodziła. No zobaczymy, jak to będzie kiedy przyjedzie partner Jo... i też zabierze jej Mamę.
Szukam dalej pracy/ pokoju, au pair chyba nie jest już dla mnie. Chcę być bardziej independent. -
Re: marzenia - aupair rowniez moze spelniac
Kierlajn > 01-10-2013, 14:13
W sobotę zanim wyszłam na przedpołudniowy spacer, upewniłam się jeszcze, że o 16 mam mieć Dżej. Połaziłam po Fairlop Waters, po polach golfowych, powdychać nieco wolności, ewentualnie dostać piłeczką w głowę - z nadzieją, że to pomogłoby poukładać moje myśli. O godzinie 15:30 w domu nie zastałam nikogo, ani żadnej karteczki, wiadomości, informacji. Godzina 18 - dalej cisza. Godzina 20 - moja hostka z Dżej wróciły i jak gdyby nigdy nic, powiedziała: nie mogłam się do Ciebie dodzwonić (na mój polski numer); oczywiście za trudne było pomyślenie, że można zostawić karteczkę z wiadomością. Nauczona, że pokorne cielę dwie matki ssie, zacisnęłam zęby i z myślą, że niedługo mnie tu nie będzie, poszłam do pokoju zakończyć poszukiwania pracy na dzień sobotni. Plusem mojego pobytu jest to, że z coraz większą łatwością przeglądam angielskie oferty pracy, a męczy mnie jedynie samo przeszukiwanie, niż konkretnie język angielski. Wieczorem byłam w takim stanie, że podczas kąpieli zupełnie nie pamiętałam, czy używałam już szamponu, czy jeszcze nie.
W niedzielę pojechałam z Jo. i Dżej do ich kościoła - miał być to podobno kościół zielonoświątkowców, a napis na budynku głosił: Freedom church. W dodatku jak dowiedziałam się w samochodzie, był to kościół nigeryjski, a na miejscu okazało się, że jestem jedyną białą na sali. Dość dziwne uczucie. Niemniej jednak taniec i śpiew bardzo mi się podobał, znałam nawet kilka piosenek, tylko że z polskimi słowami, a tą samą melodią. Tak więc śpiewałam po swojemu, ale i tak nikt nie zwracał na to uwagi, ponieważ każdy tam modlił się po swojemu, przybierając postawę taką jaką chciał - niektórzy kręcili się w kółko, leżeli, klęczeli, kucali, siedzieli, stali, bujali się - co tylko dusza zapragnie. I choć w życiu swoim miałam do czynienia z ruchem charyzmatycznym, to jednak pobyt w takim miejscu budził we mnie mieszane uczucia. Każdy był niesamowicie wystrojony, tak, że aż moja hostka z córką, które stroiły się w domu i ich stroje wydawały mi się bardzo eleganckie, wypadały blado wśród reszty zgromadzenia. Nie wiem, czy to jakieś odświętne ciuszki nigeryjskie; ale panowie w śmiesznych pidżamach i panie w czymś w rodzaju ręczników na głowach wyglądali dla mego prostego, polskiego spojrzenia, równie śmiesznie. Jednak każdy był dla mnie bardzo miły, a nawet kiedy pastorka krzyknęła, by powstali ci, którzy są po raz pierwszy - ja jedyna wstałam i zrobiłam się jeszcze bledsza, a oni zaczęli mi śpiewać, że mnie witają i podawać dłonie i przytulać. Potem nastąpił czas konferencji głoszonej ehm wykrzyczanej przez pastorkę, nieustannie przerywanej skinieniem głów ludu, pokrzykiwaniami: EJMEN! Halleluja! Oh yeah! Słowo "ekspresyjny" w tym tłumie to za mało.
Kiedy pastorka mówiła, w tle muzyczka, której dźwięki zmieniały się wraz z dźwiękami głosu wielebnej, potęgowały we mnie uczucie zmieszania i niepokoju oraz wrażenia, że kiedy za chwilę pastorce zdarzy się powiedzieć np: teraz dla Jezusa udawajcie kaczki, tłum zacznie kwakać. No może jestem niesprawiedliwa. Może przesadzam... może jestem z tak innej kultury, że nie jestem przyzwyczajona, by ktoś przez dwie godziny krzyczał do mikrofonu w celu wyjaśniania, że mamy chore dusze i wówczas nasze ciała również są chore i, że lekarstwem jest Jezus. W każdym razie przynajmniej przez chwilę mogłam poczuć się jak zupełny laik, którego zaprowadza się do Kościoła Katolickiego na Mszę. Bez wiary w to, że pożeramy Ciało naszego Boga. Fakt. Brzmi to okrutnie. I, że w "tym słoneczku" (jak nazywają to ludzie na polskiej wsi, chodzi o monstrancję) jest Przemienione Ciało Najwyższego. O Jezu! Magia.
A na koniec tego długiego spotkania były znów tańce, więc hasałam sobie wśród czarnych, śpiewających w jakimś suahili zapewne worshipowe songi.
- Podoba CI się? - zapytała mnie czarna madame z ręcznikiem na głowie i złotym zębem połyskującym przy uśmiechu.
+ Lubię śpiew, ale prawie nic nie rozumiem - odpowiedziałam
- To nic, czuj bit i tańcz w jego rytmie... No to tańczyłam, aż inna elegancka Lady w krótkiej zielonej sukience z dzieckiem na ręku pokazała mi kciuk "ok, tak trzymaj!"
A kiedy już chciałam wyjść, by cudem dostać się na Oxford Street z tamtego, niewiadomego miejsca, chciał ze mną porozmawiać ichni jakiś w hierarchii zaraz po pastorce; dla mnie - mężczyzna w pidżamce. W sumie o naszych księżach można by również powiedzieć - chce ze mną pogadać mężczyzna w sukience i brzmiałoby chyba to jeszcze śmieszniej, bo przynajmniej mężczyzna w pidżamce chcący rozmawiać z kobietą jest nieco bardziej naturalną czynnością (choć może jeszcze naturalniejszą byłaby w takim wypadku nie rozmowa, a inna czynność) niż mężczyzna w sukience. Zapraszał na następne spotkanie. Panie w pidżamce - pomyślałam sobie - pewnie nie będzie następnego razu, bo pewnie już mnie nie będzie, ale dziękuję. Jeszcze skorzystam z toalety i spadam, halleluja.
W każdym razie, moja hostka może czując jakiś przypływ chrześcijańskiej radości, wyrzutów sumienia, że mnie ściągnęła z zza światów czyt. Polski i, że nici z tego związku, pokazała mi nawet gdzie jest toaleta - i to nie palcem, że tam, ale zaprowadzając mnie do niej - do tej pory było zwykle tak: odbierz Jamie z przystanku, tego obok sklepu, co brzmiało dla mnie jakbym powiedziała do niej - mieszkam obok kina F., a także co okazało się w poniedziałek - wzięła dla mnie kawałek kościelnego ciasta.
Do Oxford Circus dostałam się nawet bez większych problemów, spotkałam się z Domi z forum i włóczyłyśmy się opowiadając swoje historie życia. Chciałyśmy zwiedzić Muzeum Historii Naturalnej, niestety było już za późno, więc szłyśmy przed siebie i po drodze spotkałyśmy plakat. (nie, nie szedł nam na przeciw, tylko był przytwierdzony do ogrodzenia) - koncert akustyczny jakiejś bułgarskiej grupy. Znajdowałyśmy się w dość bogatej dzielnicy ubrane w bluzy, ja z plecakiem gigant i reklamówką z tesco, Domi z dwoma słoikami peanut butter - jak na eleganckie damy przystało, wyznające filozofię: żyje się tylko raz, postanowiłyśmy, że zawitamy na koncert i tak oto znalazłyśmy się w Ambasadzie Bułgarskiej. Bramka ochroniarska nam nawet nie zapiszczała (uff, można wejść z peanut butter i z reduced kanapkami za 60 pensów ważnymi jeszcze 4h). A ja, czekając już na koncert obok eleganckich bułgarskich przyjaciół, zdałam sobie sprawę, że prawie nic nie wiem o Bułgarii. Człowiek uczy się całe życie, jednocześnie poczułam się bardzo, bardzo głupio. Dobrze, że chociaż stolica mi się przypomniała - Sofia. Ale to kolejny problem polskich mediów - jesteśmy bardzo egocentryczni, wiadomości podawane są z innych państw, tylko wtedy, kiedy dotyczy to wypadku, w którym brali udział Polacy. Ewentualnie jeśli rodzi się Royal Baby, albo jakiś ślub rzekomo ważnych ludzi (dla przeciętnego Kowalskiego na pewno są to najważniejsze informacje). Na edukację już narzekać nie będę - jestem już dorosła i sama zaczynam za to odpowiadać - jeśli się będę odpowiednio prowadzić, będę wiedzieć więcej o Bułgarii. Choć z drugiej strony, nie da się wiedzieć wszystkiego i chyba trzeba nauczyć się i tego. Koncert był śliczny i mimo że nie rozumiałam, co śpiewają, muzyka była bardzo wzruszająca. Na widowni zasiadł nawet pan, który obok London Eye udaje Jasia Fasolę. Jak będę kiedyś jeszcze tam przechodzić, powiem mu, że go widziałam na koncercie...Mały świat.
Trochę stresowałam się powrotem, bo noc, bo nie działa znów metro w mojej dzielnicy...ale jakoś się udało. Oysterka znów zjadła sporą sumę, skubana. A już późnym wieczorem hostka dała mi moje pocket money i powiedziała, że nie ma sensu mój związek z Jamie i co mam w planach dalej. Odpowiedziałam, że mam dwa wyjścia - 1. szukać pracy i pokoju w Londynie, 2. wrócić do Warszawy. Zapytała jeszcze czy mój chłopak wie, odpowiedziałam, że tak, że już wcześniej o tym mówiliśmy... no to kolejna ulga, że się rozumiemy z hostką i obie chcemy tego samego - nie chcemy bym tu była. Mam więc czas do poniedziałku...Prawdopodobnie bye London. To była przelotna znajomość. -
Re: marzenia - aupair rowniez moze spelniac
Kierlajn > 03-10-2013, 18:44
Czas się pakować. Zakupiłam sobie bilet na jutro, także moja emigracja, a raczej jej próba trwała na razie tylko 3 tygodnie. Taki falstart. No ale co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Podobno wszystko ma swój sens i cel. Także grunt to go odszukać. Dzięki temu doświadczeniu przynajmniej wiem, że definitywnie au pair nie jest już dla mnie - musiałoby mi bardzo nie wyjśc w życiu, żebym do tego pomysłu jeszcze powróciła. Bilet oczywiście sfinansowany przeze mnie, na lotnisko też będę musiała dostać się sama. Czuję się jak odkurzacz Henry - wyciągany, kiedy potrzebny, kiedy niepotrzebny niech siedzi cicho w kącie.
Wczoraj hostce powiedziałam, że muszę wydrukować sobie bilet i czy ma drukarkę, albo czy wie, gdzie mogę to zrobić. Odpowiedziała, że ma, ale że mogę wydrukować w bibliotece. Zdębiałam po raz setny (gdybym pobyła tu dłużej, może stałabym się dębem?), stwierdziłam, że nie będę się narzucać i błagać: Możesz mi wydrukować, to tylko 2 strony. Poszłam dziś do biblioteki, przy okazji oddałam moje niedoczytane książki (oczywiście nie połapałam się w samoobsługowym systemie i i tak musiała pomóc mi pani bibliotekarka). Zapłaciłam 20 pensów i mam bilety. Tak, normalny człowiek na moje pytanie, odpowiedziałby tak: "Można drukować w bibliotece, ale mam drukarkę, chodź to wydrukujemy". Ale jak już zdążyłam doświadczyć - moja hostka nie była normalnym człowiekiem - nie wiem czy przyczyną tego jest jej charakter, czy może jakieś różnice kulturowe (pochodzi z Ghany). W każdym razie jutro o tej porze będę lądować na lotnisku w Modlinie, a potem jakimś cudem będę próbować się dostać do stolicy.
Szkoda mi trochę kilku znajomości, które tu zawarłam i kilku znajomych, z którymi miałam się spotkać, a nie zdążyłam. No ale pewnie jeszcze tu wrócę za jakiś czas - mam nadzieję, że mądrzejsza o pewną dziedzinę, którą planuję się zająć.
Prócz nowych doświadczeń, zabieram ze sobą zakupione w charity shopach 3 książki o łącznej cenie 1,75 funta. Jaka szkoda, że w Polsce nie mamy takich sklepów, a w naszych ciuchlandach są same odpadki z takich angielskich charity shopów - odpadki w podobnych cenach.