-
-
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 13-02-2005, 4:37
Dzisiaj troszke na temat dzieciakow.
Zaleta moich hostow jest to, ze daja mi wolna reke w wychowaniu ich dzieci.
Jesli mam pomysl jak sobie z nimi radzic- moge go wprowadzic w zycie i zobaczyc, czy sie sprawdzi. Jesli nie mam zadnej idei- zawsze moge ich zapytac. Jedno jest pewne- ja jestem dla dzieci bossem na rowni z nimi, jesli cos powiem, to oni nie zmniejszaja mojego autorytetu, tylko mnie wspieraja, a jesli trzeba- doradza.
Dziewczynki sa zmienne, jak na kobiety przystalo. Czasem niemal widze, jak aureola im wyrasta z glowy, by za chwile zmienila ksztalt w szpiczaste rogi.
Jessica czasem zachowuje sie bardzo dojrzale. Jest straszna gadula, a mowi jak dorosly- ma bogaty zasob slow- czasem az za bardzo i niestety nie zawsze ja rozumiem. Jest bystra i inteligentna bestia, momentami mam wrazenie, ze siedzi w niej dorosla osoba.
Przez pierwsze tygodnie testowala moja cierpliwosc i wspolczynnik naginalnosci moich decyzji, na wszystko reagujac placzem. Byla nieznosna. Od rana mnie nie sluchala, klocila sie, i chociaz po powrocie ze szkoly mnie przepraszala, to nastepnym razem znow pokazywala rogi. Chyba miala permanentny okres...
Gdy nie wiedzialam jeszcze, na co moge sobie w ich wychowaniu pozwolic, staralam sie uzywac lagodnej perswazji. Jednak regularne wybuchy zlosci i placzu zdawaly sie przybierac charakter never-ending-story. Postanowilam wiec zaobserwowac, jakich technik uzywaja jej rodzice, kilka razy prowokujac ich do wkroczenia na pole bitwy, po czym zaczelam stosowac podobne sposoby (czytaj: dyscyplina to podstawa).
Wreszcie, po paru miesiacach, gdy Jessica widzi, ze nie moze sobie juz tak pozwalac jak na poczatku, zaczyna sie wsio stabilizowac. Placze znacznie rzadziej, czesciej jest w dobrym humorze. Jest dobra osoba, sumienna, chetna do pracy, lubiaca zajmowac zabawa swoja mlodsza siostre. Ma tez niezla wyobraznie. Lubi ogladac obrazki w bajkach i opowiadac o nich historie wlasnym slowami.
Gdy przyjezdzam po nia do szkoly z drzemiaca z tylu Rebecca, Jessica wparowuje do auta, daje buziaka na przywitanie, po czym odplywa w niekonczace sie opowiadania na rozmaite tematy. Gdzie sie te pomysly mieszcza w tej malej lepetynce? Tak pracowicie nawija jezorem, ze niemal widze zarysowujace sie bicepsy na jego powierzchni.
Rebecca jest typem chlopczycy, o nieco buntowniczym charakterze i zabojczo zabawnym poczuciu humoru. Lubi sie bawic zarowno z dziewczynkami, jak i z chlopcami. Uwielbia sie przytulac i obdarzac buziakami kazdego, kto jej sie nawinie pod reke.
Jednak gdy po nia pierwszy raz poszlam do szkoly, chciala, zebym ja cala droge taszczyla na rekach. Ja sie na to nie zgodzilam, bo sie dziecina rozpusci w trymiga. A ten maly terrorysta w spodnicy ryczal na ulicy przez jakies 20 minut, zeby wymusic na mnie swe zachcianki. Ale lzy nie pomogly. Swiezo upieczona operka nie dala sie szantazowac, stojac niewzruszenie i cierpliwie czekajac na zakonczenie dramatu granego przez wschodzaca aktorke. Wiedzialam tylko jedno, zrobilam piramidalny blad, biorac ja zbyt czesto na rece przez pierwsze dni pobytu tutaj. Przy akompaniamencie zawodzenia czteroletniego szantazysty postanowilam, ze rozpieszczanie pod tytulem "choc na rece" osiagnelo swoj kres. Nastepnego dnia tylko raz steknela, ze chce byc przeze mnie noszona. Wystarczylo jedno "nie" i sytuacja ta nigdy wiecej sie nie powtorzyla.
Oj nie tak znowu nigdy, bo przy roznych okazjach dalej wyciaga rece do gory, miauczac, zeby ja podniesc. Ale ostatnio chyba niechcacy znalazlam na to sposob. Gdy jedziemy do biblioteki, staram sie zawsze znalezc jakies ksiazki naukowe dla dzieci. I czasem zasiadam z taka ksiazka i cos im czytam, one ogladaja obrazki i nieswiadomie nasiakaja wiedza. Raz pozyczylam ksiazke o ciele czlowieka, w ktorej znalazlam zdanie, ze miesnie wolaja "use me or loose me!"
Opowiedzialam wiec Rebecce, co to miesnie na nas krzycza i wytlumaczylam, jakie to one robia sie szczesliwe, mocne i sprezyste, gdy ich uzywamy. A gdy sie nie ruszamy, to sie robimy wiotcy, slabi i zmeczeni nicnierobieniem, a miesnie zanikaja. Jak to kilka dni pozniej powiedzialam Dougowi, to mi wyznal, ze sie wlasnie niedawno zastanawial, dlaczego Rebecca, skaczac na trampolinie wrzeszczala w nieboglosy: "use me or loose me!!!". No i od tamtej pory, gdy malizna zyczy sobie, zeby ja nosic, to ja jej przypominam to haslo. I dziala! Kiedys ja namowilam w samochodzie, zeby wytlumaczyla Jessice, co to zdanie znaczy. A ona z przejeciem udowadniala, ze jak chodzisz, biegasz, skaczesz, jezdzisz na rowerze, to twoje miesnie sa mocne i zadowolone z zycia, a jak nic nie robisz, to "you are flat like a pancake!". Jak to uslyszalam, to musialam az zwolnic, bo wybuch smiechu nie pozwolil mi kontrolowac tego, co sie na drodze dzieje!
W przeciwienstwie do Jessici, ktora moglaby czytac non stop, dla Rebeki czytanie to najgorsza kara. Czasem w filmach dla dzieci mozna zobaczyc, ze gdy ktos jest w niebezpieczenstwie, to ze strachu przelyka glosno sline. Rebecca w taki sposob przelyka sline, gdy zabiera sie do czytania. A ja z trudem zachowuje powage i spokoj na ten widok. Wykreca sie biedactwo od tej czynnosci, jak moze. Wiec ja znowu mam na nia sposob. Musi przeczytac wyznaczony fragment bez pomylki. Gdy to zrobi, puszczam ja wolna. Gdy pomyli choc jedna litere, musi czytac kolejny fragment. Raz Doug byl swiadkiem jej czytania i byl zadowolony, ze ona tak sie ekscytuje, czytajac literki z ksiazki. Wiec musialam mu wytlumaczyc, ze ona sie nie cieszy z samej czynnosci czytania, tylko z tego, ze nie zrobila akurat wtedy bledu i juz sie cieszyla na mysl, ze nie musi sie zabierac za nastepny akapit.
I rowniez, w przeciwienstwie do starszej, mlodsza nie lubi chodzic do przedszkola. Gdy ja zapytalam, czy nie lubi przedszkola, to powiedziala, ze baaardzo lubi, tylko nie lubi do niej uczeszczac.
Mimo tego, ze ma w klasie chlopaka...
Tak tak, moje obie podopieczne maja udane zwiazki partnerskie. Jessie ma Henry'ego, a Rebecca Joshue. Nawet mi w tajemnicy wyznaly (kazda z osobna), ze sie juz z nimi calowaly. O Maryjo! Co za obyczaje! W tym wieku??? ;-) I w nosie maja stwierdzenia rodzicow i nauczycieli, ze sa na to za mlode, a poza tym calowanie roznosi zarazki...
A teraz z innej paki. Opowiem, jak to sie stalo, ze gowniary musza za soba sprzatac. Musze wrocic wspomnieniami do Bozego Narodzenia.
Podczas otwierania prezentow swiatecznych na podlodze uzbieralo sie mnostwo papierow. Ja usilowalam je na biezaco zbierac do worka na smieci, a gdy raz poprosilam Jessice o pomoc, uslyszalam w odpowiedzi: "cleaning is your job"... Ale mnie wrylo!! To byl pierwszy raz, kiedy to od nich uslyszalam... I to w swieta! A juz zwlaszcza, ze nie jest to prawda, bo owszem, drobna cleaning job mam (codzienne zamiatanie podlogi i pranie raz w tygodniu), ale nie moge o sobie powiedziec, ze jestem sprzataczka. To, co powiedziala Jessie, wyprowadzilo mnie z rownowagi. Postanowilam, ze po swietach dam jej popalic. Bede jej kazala sprzatac po sobie wszystko, wszysciusienko. Niech zobaczy, czyja to robota.
Nastepnego dnia, kiedy zanioslam do zmywarki talerz jej babci (co zrobilam ze zwyklego szacunku do starszej schorowanej osoby), ona powiedziala, ze jestem jak "maid" (niewolnik, czy sluzba- jakos tak). Tym jednym zdaniem Jessica wbila sobie gwozdz do trumny...
Od tamtej pory nie rusze za nia zadnej rzeczy - wszystko ma po sobie sprzatac sama. Wczesniej, owszem, tez miala po sobie sprzatac, ale pewne rzeczy robilam za nia -po prostu bylo dla mnie wygodniej i szybciej zrobic to za nia niz czekac, az ona to zrobi, co schodzilo nieraz wieki i do tego zdzieralam na nia gardlo. Od tamtej pory zlote czasy sie skonczyly. Mialysmy klotnie w sprawie utrzymywania porzadku w jej pokoju. Jeszcze kilka takich sprzeczek i sie dziecko musialo przyzwyczaic do porzadkowania swoich rzeczy. Owszem, nie powiem, jest to obowiazkowa istota. Czesto pomaga sama z siebie. Ale pewne rzeczy do niej nie docieraja i uparcie ich nie robi. Ale ja tez potrafie byc baaaardzo uparta...
Mlodszej tez moje szpony nie ominely. Gdy w pazdzierniku przyjechalam do tej rodzinki, Rebecca niespecjalnie umiala ubierac sie sama. Moze i umiala, ale z lenistwa udawala, ze nie wie, jak sie do tego zabrac. Z poczatku, gdy kazdego ranka wychodzilo na to, ze spoznimy sie do szkoly Jessici, bo jakos nie umialam opanowac sytuacji, dla swietego spokoju sama ubieralam mlodsza, co nielatwe bylo. Jednak z czasem, kiedy juz wypracowalam sobie schemat porannych czynnosci, postanowilam, ze Rebecca musi ubierac sie sama. Jest taka jedna magiczna zasada: gdy rano nie ubierze sie wystarczajaco szybko, to potem musi cwiczyc ubieranie na czas. Jak sie ubierze szybko, to ma spokoj. Jak nie- musi sie rozebrac i ubierac od poczatku. Lzy jej w oczach staja na mysl, ze musi sie ubierac trzeci raz, zwlaszcza ubieranie skarpetek jest dla niej najczarniejszym koszmarem. Ale po czesci takie sposoby ja mobilizuja. I teraz ja strasze- ubierzesz sie szybko za pierwszym razem, albo to potem powtorzysz, nawet do kilku razy. Jak to Kelly powtarza - "zycie jest ciezkie i jak strasznie niesprawiedliwe dla czterolatka" ;-)
Potem znow udoskonalilam swoje wychowanie. Juz na sniadanie ma sie dziecina zjawiac ubrana, a nie w pizamie. Dzieki temu po sniadaniu mam wiecej czasu na reszte czynnosci przygotowujacych dzieciaki do dnia.
Gdy opisywalam przyjacielowi, jak to sie znecam nad dzieciakami, kazac im sprzatac za soba, stwierdzil, ze on i tak zna mnie na tyle, ze wie, iz Hitlerem nie jestem.
A jednak...
Gdy w ktorys poniedzialek zebralam wszystkie ciuchy do prania (piore rzeczy moje i dziewczynek), natknelam sie na skarpetki, ktore w zalozeniu mialy byc biale, ale wygladaly, jakby ktos chodzil w nich po kopalni wegla kamiennego bez butow!
Moja spostrzegawczosc detektywa Colombo pozwolila na szybkie rozeznanie, ze skarpetki te naleza do najmniejszych w rodzinie stopek- czteroletniej Rebeki! Podczas przesluchania aresztowana probowala krecic, zwalac wine na starsza siostre i wywijac sie ze sznurow oplatajacych jej cialo. Jednak gdy zastraszylam ja, ze wezme jej wszystkie lalki i miski jako zakladnikow i oddam wiewiorkom na pozarcie, w koncu przyznala sie do winy!
Werdykt brzmial- areszt w lazience, ktory skonczy sie, gdy ujrze lsniace biela bielsza od bieli skarpetki.
Na poczatku (kole 8:00 a.m.) Rebecca uwazala to za zabawne, bo lubi paplac sie woda w umywalce, a jak se jeszcze piany z mydla narobila, to juz radocha nie z tej ziemi! Ale ja tylko czekalam, kiedy sie zlamie...
Tak, pamietam ta metode z wlasnego dziecinstwa, kiedy to zwisalo mi jak bombka z choinki, kto wypierze skarpetki, ktore zafajdalam ganiajac bez papuci. Wystarczylo raz, zebym przezyla areszt w lazience- szybciutko sie oduczylam tego zwyczaju. Co prawda przyplacilam to opuchnietymi oczami i czkawka po parugodzinnym ryku. A woda w umywalce pewnie byla slona jak Morze Martwe od skapujacych mi z policzkow lez.
Postanowilam ta nauke zastosowac u amerykanskiej cwaniary, ktora na moje upominania dotyczace brudnych skarpetek beztrosko odpowiada "I don't care, you will wash it, it's your job!" Hohoho! Merry Christmas! O nie panienko, tak nie bedzie! Nie znalazlas sobie polskiego czarnucha! Ja Ci tu pokaze, kto jest gora. Marsz do lazienki!
Co kilka minut zagladam do lazienki- ta sie bawi, a skarpetki jak z komina wygladaly na poczatku, tak dalej wygladaja. Mowie- szoruj. Ta szoruje z cwaniackim usmieszkiem. I cholercia, ten usmieszek nie schodzi po godzinie! Sobie mysle, ze jej skora trzy razy zdazy z dloni zejsc od tego namaczania, a skarpetki lepszego wygladu miec nie beda (i tylko ja dostane po garbie od hostow za niszczenie skory dziecka). Zaczelam sie zastanawiac, co to za uparciuch, ze nie ryczy, przeciez to miala byc kara, a bez ryku nauczka jej sie w lepetynie nie zakoduje. Ale spokojnie, mi tez upartosci nie brakuje. Po nastepnej pol godzinie, gdy zdazylam juz polowe prania zrobic, ta dalej podspiewywala w lazience nad jedna para soxow. Postanowilam uzyc psychologicznej broni. Wchodze i mowie: "hmmm, szkoda, ze Ci tak dlugo schodzi nad tymi skarpetkami, bo moglas w tym czasie pograc na swojej ulubionej edukacyjnej grze komputerowej...". Jak jej raczki zaczely od razu szybciej pracowac! Po dziesieciu minutach wreszcie uslyszalam regularne podciaganie nosem, co znaczylo ni mniej ni wiecej, ze moja metoda zaczela osiagac rezultaty i aresztant sie zlamal!
Nie, nie jestem taki nazista... zrobilam jej przerwe na snacka, po czym... zagonilam znowu do skarpetek. A wtedy to juz slyszlam tylko jeki i pochlipywanie. Pomyslalam, ze to dziecko sie juz nigdy wiecej do mnie nie odezwie!
Gdy minela trzecia godzina jej aresztu, czyli kole 11:30, choc skarpetki dalej biale nie byly (i nigdy biale juz na pewno nie beda), wypuscilam ptaszka na wolnosc, zaserwowalam lunch i obiecalam zaraz po tym, ze przeczytam jej ksiazkowa wersje Shreka 2. I o dziwo, Rebecca byla wesolutka, jakby ten dzien byl najpiekniejszym dniem jej zycia! Ona po prostu byla szczesliwa, ze 3-godzinny koszmar sie skonczyl. I nie widac bylo po niej, zeby miala mi to cale zajscie za zle. A jak ja zapytalam, czy ta ciezka lekcja ja czegos nauczyla, to powiedziala dokladnie to, co chcialam uslyszec- nigdy nie chodzic w samych skarpetkach. TADA!!! WYGRALAM TA BITWE!!! Choc pewnie nie wojne...
Najciekawsza byla reakcja hostow, gdy sie o tym dowiedzieli...
Bylam pewna, ze mnie ukatrupia za to, jak torturuje ich potomstwo. Ale okazalo sie, ze byli moim sposobem wniebowzieci!
Kelly pochwalila sie swojej mamie, ktorej tez sie moja technika spodobala. Uwazaja, ze to bylo niesamowicie dyscyplinujace i skuteczne. I teraz, gdy Rebecca siedzi sobie bez kapci, a ja kaze jej gdzies isc, ona sama wola: "poczekaj, wloze kapcie, zeby nie wybrudzic skarpetek!"
Musialam to tez wyprobowac na Jessice, zeby ja tez lazenia bez papuciow oduczyc. Przy najblizszej okazji wydobylam wiec najbrudniejsze skarpetki do niej nalezace i wreczylam je wlascicielce. A ta wniebowzieta! Bo zawsze tylko udawala, ze jest Kopciuszkiem, a teraz moze sie tak poczuc naprawde! "Niestety", jej pranie skonczylo sie po pol godziny, bo
1- jej skarpetki nie byly tak zafajdane
2- jest starsza i potrafi zastosowac skuteczniejsze ruchy szorujace
3- przez pol godziny autentycznie je prala, a nie chlupala sie w wodzie.
Po 30 minutach wyszla z bialymi skarpetkami i z usmiechem na twarzy. Wiec jej zaproponowalam, ze od tamtej pory moze sobie zawsze sama prac swoja bielizne. Zdecydowanie odmowila- nie mam pojecia dlaczego...
Poza tym dziewczynki sa na kazdym kroku temperowane przez rodzicow, podczas posilkow nie moga odejsc od stolu bez uprzedniej zgody mamy lub taty. Oczekuje sie od nich posluszenstwa i szacunku dla starszych. Gdy chca sie w cos bawic, musza najpierw posprzatac i odlozyc poprzednie zabawki (co najczesciej zdarza sie podczas mojej pracy, w weekendy jednak zabawki walaja sie wszedzie). Gdy sa nieposluszne, najczesciej stosowana kara jest stanie w kacie. Innymi karami sa zakazy ogladania TV, gry na komputerze, polozenie sie do lozka bez zabawek, itepe.
A propos TV. Gdy Malpy sa pod moja opieka, nie moga ogladac telewizji w ogole. Glownie dlatego, ze wtedy ja bym miala zbyt duze luzy i sie obijala, co by oznaczalo, ze nie zasluguje na te 140 dolcow tygodniowo. A przeciez od tego mnie maja, zebym im organizowaa zajecia. Telewizja zostaje zas na czas, kiedy ja nie pracuje i gdy rodzice nie maja czasu sie nimi zajmowac. Pozwalaja im wtedy zasiasc przed ekranem i odplynac w Cartoon's World, a w tym czasie nawet aligator czy tez UFO moze stanac na rzesach naprzeciwko nich, a one nie zauwaza, bo sa tak pochloniete bajkami.
Pobieznie zalatwilam temat "morze" dotyczacy moich podopiecznych. Wiecej grzechow nie pamietam, a jak sobie przypomne, to dopisze. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 13-02-2005, 12:31
Kurcze, vedello, jestem pod niesamowitym wrazeniem!! A do tej pory jeszcze pamietam, jak przed wyjazdem marudzilas, ze w ogole nie masz dowsiadczenia z dziecmi i ze sobie nie poradzisz, a potem ze amerykanskie dzieciaki sa strasznie rozpuszczone i z nimi to juz w ogole bedzie pieklo. A tutaj kurcze idealna niania - Mary Poppins))) Bo jednak dyscyplina to bardzo wazna sprawa i swietnie, ze udaje Ci sie wplynac na maluchy. Ja na razie zawsze wyjezdzalam na krotko i sie w wychowywanie nie bawilam, bo nikogo w miesiac czy 2 nie wychowam, ale niedlugo jade jako operka na caly rok i wtedy tez bede musiala jakies sprytne metody ujarzmienia potworkow wymyslic, bo roku wlazenia sobie na glowe na pewno nie wytrzymam.
Gratuluje sprytu i pomyslow i ukrytego wielkiego talentu pedagogicznego!! -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 13-02-2005, 13:51
no to faktycznie, Ela, talent masz niesamowityja bym tak nie potrafila
druga jest taka sprawa, ze u mnie pewnie hostka bylaby oburzona, ze to ona jest od wychowywania. Fakt, ze dziewczynki nie sa zle, czasem sie mlodszej wywinie, ze cleaning jest moja job ale jak na nia spojrze odpowiednio to od razu przeprasza. Wiem, ze jakbym naskarzyla hostce to by miala mala przechlapane, ale ja skarzypyta nie jestem, no i czasem wychodze na tym tak, ze mimo "sorry" powiedzianego slodkim glosikiem, ja sie czuje beznadziejnie do konca dnia... -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
martamaua > 21-02-2005, 22:49
jezu mi moje dzieciaczki nigdy tak nie powiedzialy.no ja jestem jak siostra dla nich tutaj.zawsze gdy wstaje to slysze od Mai ''hi marta'' albo jak je odbieram to ''min marte!''.kochane sa nie ma co.albo jedza sniadanko ze mnano nie do opisania.hosci tez sa ok zero jakiegos wytykania palcami ze to zle czy tamto-jak no u mojej kumpeli robia:/zero poczucia jak jakis pracownik.domowo tu tak -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 23-02-2005, 5:48
hihi... a zapomnialam dopisac, ze od incydentu z praniem skarpetek najmlodsza lazi i sprawdza skarpetki wszystkich domownikow, a jak zobaczy jakies zabrudzone to zaciera rece, ze np. "tato bedzie szorowal swoje, tadada!".
A wczoraj obie praly, az sie kurzylo, bo znalazlam znowu zaswiechtane soksy. Tym razem nie omieszkalam zrobic im sesji zdjeciowej. Tylko Jessie sie pytala, czy ma to pranie traktowac jako kare, bo szczerze mowiac to ona ma z tego ucieche, bo wreszcie czuje jak prawdziwy Kopciuszek i ma nadzieje na rychla przemiane w ksiezniczke... i z rozmachu pomogla mi zamiesc kawal podlogi, hehe! -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 23-02-2005, 12:59
Nie moich by sie do czegos takiego nie dalo namowic. Pozatym tutaj sie chodzi po domu zawsze w butach (jak wracamy z dworu i wlazimy w zabloconych butach to ich nie sciagamy) wspolczuje tej sprzataczce tutaj... No ale na szczescie to ona sprzata i pierze, wiec mi tam wszystko jedno -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 23-02-2005, 14:21
A ja nawet jakby kto inny sprzatal to by mi i tak nie bylo wszystko jedno przez szacunek do czyjejs pracy! -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
martamaua > 23-02-2005, 22:53
w holandii tez ganiali w butach o zgrozo.jakis film czy bajka leza na tym tapczanie...w butach...albo wroca z pracy ledwo kurtke sciagnie i w butach,gajerku obiad robi.taak jasne taaaki pospiech,ja nie wiem oni chca oszczedzac czas na takich pierdolach?kilka sekund zeby sciagnac buty...jakby mogli to by nawet w nich spali.fuj...ja tez cale szczescie sprzatac nie musialam ale ta starsza kobieta co do nich przychodzila to sie troche nalatala po domu...ale mojego pokoju jej nie pozwolilam nigdy posprzatac. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 26-02-2005, 22:04
Nie wiem, czemu jestem taka uczulona na te stwierdzenia "jestes jak sluzaca". Wczoraj, gdy mlodsza siedziala w swoich brudnych adidaskach, postanowilam je przetrzec chociaz z grubsza mokra scierka. A ona wypalila "you are like a maid". A ja z zimna krwia wreczylam jej sciere i bidula sama musiala je szorowac. Na poczatku mina jej zrzedla, ale potem tarla z ogromna determinacja. Buty biale nie byly, ale mala juz chyba bedzie uwazac na slowa. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
MONIKA > 27-02-2005, 4:46
Ale co im odpierdala, ze tak gadaja. To przeciez w malych lepetynach sie znikad nie bierze.
W tym punkcie moje dzieciaki nie sa zle, bo nawet z rodzicami bedac i ze mna, mnie sie o pozwolenie na cos pytaja, bo "monka is our boss". Niechby sprobowali z takimi tekstami.
Szkol je, Ela, szkol.