-
-
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 29-01-2005, 22:19
Ogolny zarys hostow
Doug jest przecietnej urody, ale za to inteligentnym facetem z kapitalnym, czesto sarkastycznym poczuciem humoru. Od poczatku go polubilam. Choc wiecznie ma mnostwo spraw do zalatwienia i nieskonczenie wiele rzeczy do naprawienia, zawsze jest chetny do pomocy. Gdy tylko mam watpliwosci, jak gdzies dojechac- Doug zawsze pokaze mi na mapie i wytlumaczy. Gdy nie wiem w jaki sposob cos zalatwic, sluzy rada. Na poczatku, gdy mialam cos zalatwic telefonicznie, dzwonil w moim imieniu, bo mnie opanowywal paraliz jezyka na mysl o rozmowach telefonicznych po angielsku (w rozmowach na zywo nie mam problemu). Ale musze sie pochwalic, ze teraz jestem odwazna jak Braveheart i osobiscie stawiam czola sluchawce, a raczej nadstawiam do niej ucho.
Doug mi doradzil, jaki bank wybrac do zalozenia konta, pojechal ze mna, zeby rozmawiac w moim imieniu (w Polsce konta nie mialam, wiec nawet po polsku nie wiem, jak sie to zalatwia). To on pomaga mi w codziennych, drobnych sprawach. A nawet niecodziennych...
Co mam na mysli? Facet, ktoremu babskie zabiegi kosmetyczne sa obce jak nalogowemu alkoholikowi kac, pomagal mi znalezc... depilator! A wszystko przez to, ze udzielil mi falszywej informacji. Gdy w mailu pytalam sie go, jak tam jest ze znalezieniem depilatora, stwierdzil, ze problemu nie ma. Jednak po przyjezdzie objechalam z nim wszystkie mozliwe sklepy, a ekspedientkom oczy wyskakiwaly z orbit na sprezynkach na slowo depilator, bo nie mialy zielonego pojecia co to za masochistyczna maszyna! Moje nogi w zastraszajacym tempie zamienialy sie w dorodny ogrod botaniczny, a mlekiem i miodem plynaca Ameryka wydawala sie byc sredniowieczna, zacofana kraina, w ktorej nikt nie wie, jak najskuteczniej dbac o zarost, a raczej o jego brak. A przeciez to Sloneczna Floryda, gdzie przez okolo 10 miesiecy w roku jest na tyle cieplo (lub niemilosiernie goraco), ze wszyscy chodza tu bynajmniej nie w dlugich w spodniach! Wiec wydawalo mi sie, ze gdzie jak gdzie, ale na Florydzie kobiety powinny miec pojecie o czyms takim jak depilator!
Doug, ktorego ulubionym powiedzonkiem jest "fair enough", uwazal, ze skoro wprowadzil mnie w blad, musi poniesc tego konsekwencje. Dlatego zamowil krwiozerczy sprzet przez magiczny internet, a do tego pokryl polowe kosztow, bo okazalo sie, ze depilatory sa drozsze, niz oboje sie spodziewalismy!
Jego hobby to historia i polityka i gdy bylam jeszcze w Polsce, to pisal mi w mailach, ze juz nie moze sie doczekac, zeby moc ze mna porozmawiac o Polsce w tym kontekscie. O Wszyscy Swieci!!! A historia i polityka to taka moja mocna strona, jak strusia mocna strona jest wzbijanie sie w przestworza! Juz mialam sie potajemnie zapisac na przyspieszony kurs wiedzy o Polsce, ale kurka czasu mi nie starczylo, bo glowe moja zaprzatalo zapinanie na ostatni guzik i zasuwanie na ostatni zabek rozporka wszystkich spraw zwiazanych z emigracja za Wielka Wode. Mialam ochote wspomnianego strusia nasladowac, wbijajac ze wstydu lepetyne w piasek, na mysl, ze nie bede dla niego odpowiednim partnerem do dyskusji na powazne tego swiata tematy. Jednak okazalo sie, ze ten czlowiek nie ma zamontowanych klapek przy oczach i umie rozmawiac nie tylko na jeden monotonny temat. Doug potrafi prowadzic roznorodne, inteligentne, ciekawe, nieraz kipiace humorem rozmowy. Do tego co chwile chichocze sie z neologizmow, ktore w pocie czola stwarzam chcac mu cos opowiedziec. Za to ja sie zasmiewam z niego, gdy probuje wymowic polskie slowa.
Poza tym wychylimy czasem po symbolicznej szklaneczce fantazyjnego drinka, np. przy partyjce bilarda. Jakbym wiedziala, ze on to lubi, to bym mu przywiozla z Polski pewien bezbarwny, magiczny eliksir. Ale ze wiedzialam, iz sa praktykujacymi katolikami, to oczom mojej wyobrazni ukazywala sie rodzina stojaca wiecznie ze zlozonymi rekami i wyglaszajaca teorie na temat: "Alkohol jako dzielo Belzebuba". Tymczasem on kupil dla mnie polska Luksusowa i oswiadczyl, zebym sie czestowala... Chyba chce, zebym sie czula jak u siebie w domu, hehe!
Niedawno temu zaczal uczyc mnie grac w szachy. Ale moje strategiczne myslenie pozostawia wiele do zyczenia... Postanowil, ze bedzie gral bez krolowej, zeby mi ulatwic nauke. Ja uznalam, ze moze moje synapsy zaczna lepiej funkcjonowac, gdy zamocze je w szklaneczce Tequilla Sunrise. Jednak nic to nie dalo- za nastepnym podejsciem Doug musial pozbyc sie innych szachowych figur. Po ostatniej partyjce doszlismy do wniosku, ze jakby pozostal z samym krolem otoczonym tylko gromada niegroznych pionkow, moj krol w asyscie kompletu figur i tak zostalby zmieciony z powierzchni planszy, nim kur zapialby trzy razy. Wytlumaczylam mu, ze jestem tylko "polish, poor, drunk girl".
Nastepnego dnia siedzialam na internecie i wyszlam na chwile, zeby zadzwonic. Gdy wrocilam, Doug wlasnie siedzial przy komputerze. Ale mnie puscil na fotel, a ja kliknelam na mojej stronie startowej, ktora zostawilam zanim wyszlam. A tu na monitorze wyskoczyl wielki czarny napis na bialym tle: "POLISH POOR DRUNK GIRL" !!!
Okazalo sie, ze Doug w miedzyczasie zrobil prezentacje PowerPoint. Jako pierwsza strona byla wklejona moja strona startowa, a nastepna to ten napis... I obserwujac moja reakcje w progu, probowal utrzymac rownowage, ktora zaklocal potezny, zwalajacy z nog smiech!
Teraz cos o Kelly. Jest Emergency Physician, czyli tlumaczac na polski, jest doktorka na ostrym dyzurze. Kto ogladal "Ostry dyzur" z Georgem Clooney, moze sie domyslec, jaki moja hostka ma kociol w pracy. Ma na codzien do czynienia z tragediami ludzkimi, nierzadko ze smiercia. Ta kobieta wiecej zycia spedza w pracy niz w domu, pracuje na rozne zmiany, wiec skolowany organizm, pozbawiony regularnego snu, reaguje tak, ze Kelly czuje sie wiecznie niedospana. Wszystko to odbija sie na jej psychice. Niemal zawsze jest zmeczona i w podlym nastroju. Poza ta praca, jest tymczasowym edytorem magazynu medycznego oraz jednym z koordynatorow SuperBowl, czyli wydarzenia, ktore zdominowalo wlasnie cale miasto Jacksonville.
Kelly bardzo poswieca sie pracy, twierdzi, ze to lubi, ze jest lekarzem z powolania i nie zmienilaby tej pracy (choc nieraz powtarza, ze nie ma ochoty isc do pracy, chce zostac w domu i leniuchowac). Jest jednak tak zamurowana w swiecie medycyny, ze nie starczy jej za wiele czasu i sil na prywatne zycie. Nie ma ochoty wychodzic na imprezy, wycieczki, itepe. Jej ulubionym zajeciem w czasie wolnym jest odpoczywanie w sypialni, tak wiec niezbyt czesto mam okazje z nia pokonwersowac. W ogole mam z nia najmniejszy kontakt z calej rodziny, za to najwiekszy dystans. Jest osoba, zorganizowana, ale dosc wymagajaca i "boska" (tak wyglada polska wersja od przymiotnika "bossy", bo oni uwazaja, ze wszystkie polskie wyrazy koncza sie na -ski badz -ska). Przy niej mam wrazenie, ze caly czas musze cos robic i, co gorsze, ze caly czas robie cos zle, wiec nie za bardzo lubie dni, kiedy w czasie moich godzin pracy ona jest w domu. Dosc czesto mam wrazenie, ze jest na mnie zla lub obrazona, ale Doug mi tlumaczy, ze tak wyglada, gdy jest zmeczona i ma zly humor. Nauczylam sie wiec, ze najlepszym sposobem jest zejsc jej wtedy z drogi i nie zagadywac, o ile ona nie zagai pierwsza.
Ale gdy sie juz zdarzy (zbyt rzadko!!), ze Kelly jest w dobrym nastroju, to okazuje sie, ze ona tez ma calkiem niezle poczucie humoru. Jak sie wtedy we trojke zejdziemy (najczesciej przy obiedzie), to sie chichramy z wszystkiego, a zwlaszcza z siebie nawzajem. Kelly smieje sie ze mnie, ze jak zaczne mowic, to nie mam czasu na oddech (calkiem jak moj tato, ktory przerywal mi w polowie nie-majacego-konca trajkotania, zeby przypomniec mi o zaczerpnieciu powietrza). Bo ja jestem taki typ, ze czesto jestem straszny milczek, ale jak jezyk mi sie juz rozwiaze, to mlaszcze na okraglo i jego konca nie widac. Okazalo sie tez, ze jak juz wpadne w rytm jezyka angielskiego, to mowie z ta sama predkoscia co po polskiemu- "a mile a minute" (szescdziesiat mil na godzine).
Poczatkowo przygoda z pania hostowa nie zapowiadala sie jednak zbyt slonecznie. Przez pierwszy tydzien mialam wrazenie, ze jest na mnie o cos zla. W jej nawyku nie bylo powiedziec "hello", gdy mnie widziala. Traktowala mnie jak powietrze. Gdyby byla jakas tam przypadkowo poznana osoba, mialabym to w glebokim powazaniu, ale kurde spedze z nia pod jednym dachem okragly rok!! Wiec musze sie z nia jakos normalnie dogadywac! Tydzien po moim wkroczeniu w progi tego domu hostowa wyjechala na 7-dniowa delegacje. Gdy wrocila, byla jakby inna osoba. Rozmawiala ze mna jak z normalnym czlowiekiem, nie bylo miedzy nami zadnych negatywnych fluidow. Zaczelam podejrzewac, jaki byl powod tej zmiany.
Ona miala chyba dosc mojej poprzedniczki, ktora (jak mi potem powiedzieli) nie spelniala ich oczekiwan. Byla leniwa, nie wypelniala obowiazkow jak nalezy (sprzatanie wyznaczonych powierzchni domu, pranie dziewczynkowych ciuchow), czesto godzinami trajkotala przez telefon zamiast zajmowac sie Malpami. Podobno taki smrod przenikal przez drzwi jej pokoju, ze w sasiednim pomieszczeniu (living roomie) nie dalo sie ogladac telewizji, bo odor klul w oczy. Musieli jej w koncu sami dac do zrozumienia, zeby wyprala wlasna posciel, bo ona chyba miala permanentny katar, skoro nie czula tego, delikatnie mowiac, przykrego zapachu. A fe! Choc, co ciekawe, ona sama nie smierdziala. W inne szczegoly nie wnikali, wiec nie wiem, co jeszcze bylo z nia nie tak. Jednak wyraznie dalo sie zauwazyc, ze oboje gleboko odetchneli z ulga, gdy ona wyjechala. Nie to, ze sa jacys bardzo wymagajacy wobec operek, czy tez sami sa chodzacymi wysterylizowanymi narzedziami do operacji. Jesli chodzi o zachowanie higieny, mieszcza sie w granicach rozsadku. Moim obowiazkiem nie jest czyszczenie podlogi szczoteczka do zebow, tylko codziennie zamiesc podloge w wyznaczonych pomieszczeniach (nawet nie na mokro). O inne pokoje mam sie nie martwic. Jednak ze wzgledu na psa, z ktorego wypadajacych wlosow moznaby codziennie stworzyc bujna peruke, dobrowolnie przelatuje praktycznie caly dom na miotle jak czarownica wybierajaca sie zygzakiem na Sabat.
Poprzedniczke podobno zawsze musieli prosic, zeby w koncu zajela sie praniem. Mi nie trzeba powtarzac. W kazdy poniedzialek pralka wraz z suszarka spiewaja w harmonijnym duecie glosny Hymn do Czystosci.
Uwazam, ze obowiazki jakie mi wyznaczono, nie sa kosmiczne i niesprawiedliwe. Nie czuje sie wykorzystywana.
Doceniam rowniez to, ze kazdego miesiaca siadamy i ustalamy grafik. Znaczy sie ogolny grafik jest, ale Doug uprzedza mnie, jakie nietypowe godziny pracy wypadaja mi w przeciagu nastepnego miesiaca, co pozwala mi z gory wiedziec kiedy bede pracowac, a kiedy nie. Doug powiedzial, zebym liczyla sobie godziny, i jak wyjdzie wiecej niz 45 godzin tygodniowo, to mi doplaci.
Z tego co slyszalam od innych operek, to wkurw...ce jest, gdy cos zaplanuja, a w ostatniej chwili host rodzice powiedza, ze operka musi zostac i pilnowac dzieci po godzinach. Takze moi hosci sa pod tym wzgledem w porzadku.
Choc maja sklonnosc do rozliczania sie i to mnie troszke drazni, bo dla nich pare dolarow w ta czy w tamta strone to raczej niewiele, a potrafia sie rozliczac z tych paru dolarow. Dla przykladu, dali mi komorke w razie "emergency". Jednak w planie moim nie ma darmowych minut ani smsow. Tak wiec za kazda rozmowe musze placic. Tzn. oni sprawdzaja na bilingu i jesli rozmowy sa na domowy numer badz na ich komorki, to tego nie licza. Ale jak dzwonie do znajomych, to juz sie taryfa uruchamia. Jesli nie wygadam prywatnie na wiecej niz pare dolcow, to oni jeszcze zaplaca. Ale jakby bylo ponad $5, to musialabym portfelik otworzyc.
Z samochodem jest tak, ze gdy jade gdzies z dziewczynkami, oni oplacaja benzyne- jesli w moich prywatnych sprawach, placic musze sama.
Poczatkowo strasznie mnie to "zniesmaczylo", ale potem pogodzilam sie z cala sytuacja. Rozmawiajac z innymi operkami dowiedzialam sie, ze to co robia moi to standard, sa rodziny lepsze, sa i gorsze pod tym wzgledem.
Na przyklad jedna operka musi sobie za wlasna kase dokupywac jedzenie, bo jej rodzina nie kupuje dla niej nic, tylko to co oni lubia. A moi mnie czesto pytaja co chce. Tak wiec zalezy do kogo sie porownac...
Tlumacze sobie, ze oni po prostu chca byc fair. Maja jasne oczekiwania i wiedza, za co mi placa. Powinnam doceniac ta klarownosc i niezmiennosc zasad. I jak dotad placa mi regularnie. Takze jest OK.
Poza tym traktuja mnie jak dorosla osobe. W czasie prywatnym moge wychodzic gdzie chce, na jak dlugo chce, z kim chce- oczywiscie wszystko w granicach rozsadku- pozwalaja mi na to, bo ufaja, ze jestem dojrzala, odpowiedzialna i rozsadna osoba (phephephe!!!). No, skoro tak mi ufaja, to naprawde staram sie taka byc.
Komorke mi dali wlasciwie tylko w razie emergency, czyli po to, ze jak gdzies pojade i zepsuje sie samochod, lub sie gdzies zgubie (nie tylko z dziewczynkami, ale i sama jak jade gdzies prywatnie), to mam callnac i on zawsze po mnie przyjedzie, bo czuje sie za mnie odpowiedzialny. Poza tym, gdy zdarzy mi sie, ze zostane gdzies dluzej niz im mowilam, chcieliby, zebym do nich tyrknela i powiadomila. Ale nie dlatego, ze sa wscibscy, tylko dlatego, ze sie o mnie martwia, bo wiedza, ze sa jedynymi ludzmi po tej stronie globu odpowiedzialnymi za mnie i chca, zebym byla bezpieczna. Doradzaja mi wiec, gdzie moge czuc sie bezpiecznie, a jakich miejsc powinnam unikac. Gdybym utknela gdzies na wycieczce i bylabym nawet setki mil od Jax, mam dzwonic do Douga, a on zorganizuje mi pomoc. Gdybym pojechala do clubu i niechcacy wypila wiecej niz powinnam jako kierowca, mam dzwonic, chocby w srodku nocy i oni po mnie przyjada. Bo lepiej, zeby oni po mnie przyjechali, niz policja mnie przylapala. Itepe. Tak wiec pod tym wzgledem jestem z nich bardzo zadowolona.
O innych wzgledach napisze innym razem... -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 30-01-2005, 0:34
Wow coz za piekny i dokladny opis rodzinki) Naprawde masz talent, powinnas napisac ksiazke (bede Twoja wierna czytelniczka!!)
No to z tego, co widze, naprawde nie mozesz narzekac - swietna rodzinka (bo taka jestz opisu, w koncu kazdy ma jakies wady), piekne miejsce (ahh te zdjecia.... musze tez pojechac do USA), z jezykiem coraz lepiej - zyc nie umierac))
Masz zamiar zostac u nich na drugi rok? Czy tez po tej przygodzie chcesz wrocic do Polski? -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
MONIKA > 30-01-2005, 0:55
Ela, odpisze Ci na maila dzis wieczorkiem. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
kateowka > 30-01-2005, 3:01
Naprawde swietnie sie Ciebie czyta...Tak lekko ...Piszesz wspaniale, powinnas wdac ksiazke -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
kateowka > 30-01-2005, 3:02
Naprawde swietnie sie Ciebie czyta...Tak lekko ...Piszesz wspaniale, powinnas wdac ksiazke -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
Gość > 30-01-2005, 12:42
jak sobie tak to zobaczylam to machnelam reka - moj Boze, takich esejow to mi sie nie chce czytacale jak juz zaczelam to wszystko poszlo gladziutko, vedella, my chyba jednak jestesmy baby i lubimy tasiemce, a Twoj do tego zapowiada sie literacko poprawnie :lol: -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
MONIKA > 31-01-2005, 4:17
Ela, co sadzisz o mailu, a raczej jego tresci? -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
oliwka911gt > 01-02-2005, 0:21
troche dlugie, ale za to MEGA CIEKAWE!!! ela, 3maj tak dalej -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
vedella > 04-02-2005, 8:10
Dla urozmaicenia watek motoryzacyjny
Operka Ela dysponuje chyba najmniejsza malizna, jaka jezdzi po amerykanskich drogach- Kia Rio. A ze hamerykancy chyba maja jakis kompleks zwiazany z wielkoscia i rekompensuja go sobie gigantycznymi samochodami, to miedzy nimi wygladam jak jajo przepiorcze miedzy strusimi. Jesli (nie daj Boze!) mialabym wypadek z ktoryms z tych olbrzymow, nie mam watpliwosci, kto z tego nie wyjdzie calo...
Irytujace rowniez jest to, ze jak zaparkuje na duzym parkingu (a parkingi maja tak wielkie, ze samolot pasazerski moglby przymierzac sie do wyladowania na nich!), to potem mam problemy ze znalezieniem mojego skromnego wehikulu miedzy tymi truckami. Tym bardziej, ze samochody tutaj nie maja tak zywych i roznorodnych kolorow jak w Polsce. Dominuja tu monotonne odcienie szarosci, bo brudu na nich tak nie widac, wiec leniwym Amerykanom jest to na reke. Moj zuczek tez jest bury, totez leniwa jestem, hehe!
Jednak niepodwazalnym walorem Kijki Rijki jest niskie spalanie. W miescie wychodzi jakies 10 l na 100 km, ale gdy jade tylko po interstate, to raz mnie wyszlo rekordowe 5,85 l/ 100 km !!
Zaleta ta jest dla mnie nadzwyczaj wazna, bo za benzyne placic musze z wlasnego, marnego kieszkonkowego. Zasada jest taka: gdy wykorzystuje samochod, zeby odwozic gdzies dzieciaki- placa oni, jesli we wlasnych prywatnych sprawach- bule ja. Moi hosci maja tendencje do wnikliwego rozliczania sie ze wszystkiego. Ale przynajmniej ufaja mi i nie sprawdzaja moich obliczen, bo nie chca, zebym czula sie jak zlodziej, co mnie bardzo mnie cieszy. Sprawilam wiec sobie specjalny notesik, w ktorym zapisuje przejechane mile, a potem robie skomplikowane obliczenia (troche glowkowania matematycznego przynajmniej zapobiega zanikaniu szarych komorek...), wlaczajac przeliczanie mil na kilometry, a galonow na litry (a to juz robie z wlasnej ciekawosci).
No i nauczylam sie w koncu tankowac, bo w Polsce nie musialam tego robic, wiec Nemo bylam w tym temacie. A co to za kierowca, co sobie nakarmic wlasnego auta nie potrafi??
Oczywiscie za olej, opony i inne zuzyte czesci hosci mi nie licza. A jak po miesiacu mojego pobytu Kia sie wziela i zepsula, to drzalam z niepewnosci, ze to z mojej winy i bede musiala pracowac miesiac za darmo. Jednak okazalo sie, ze to nie moja wina, ufffffffff!!!
Przeprowadzilam wywiad srodowiskowy z kilkoma operkami. Jedne maja w tym temacie lepiej, inne gorzej. Jedna ma hostow w porzadku- nie musi placic za benzyne w ogole. No, jak jedzie gdzies dalej na wycieczke, to placi z wlasnej woli, ale oni od niej tego nie wymagaja. Ale oni w ogole sa dla niej hojni.
Drugiej tankuja co dwa tygodnie paliwo za kilkadziesiat dolcow (a auto ma duze, ktore wprost proporcjonalnie duzo spala). Jesli wyjezdzi wiecej niz jej zatankowali, to musi sobie dokupic benzyne, zeby moc korzystac z auta do konca drugiego tygodnia.
Trzecia ma podobnie, tyle ze jej tankuja dwa razy tyle. Wiec moze wiecej poszalec.
Jeszcze inna nie ma samochodu wcale, choc jej rodzina jest bogata, a ich dom wyglada z zewnatrz jak palac... za to podrozuje z nimi po calym swiecie... tez bym tak chciala.
Dla tych operek minusem jest to, ze nie moga uzywac samochodu na wycieczki poza miasto, moga z nich tylko korzystac w granicach Jacksonville. Ja natomiast moge bzikowac swoim bzikiem gdzie mam tylko kaprys. Jak dotad najdalsza wycieczka jaka odbylam jako kierowca byla Tampa i St. Petersburg- w sumie przejechalam wtedy kole 550 mil. Caly czas prowadzilam ja, bo niestety ubezpieczenie, jakie mam jest takie kosmiczne, ze tylko ja i moi hosci moga prowadzic to auto (i dwa pozostale w tej rodzinie) i nikt inny. Ja za to nie moge prowadzic innego samochodu, oprocz tych trzech rodzinnych. Jestem wiec smycza przywiazana do Rio. W gre nie wchodza zmiany kierowcow, gdy jeden sie zmeczy. Swoja droga, ze juz mialam okazje zostac po chamsku wykorzystana jako szofer przez pewne operki, ale to byl pierwszy i ostatni raz.
Jak mi poszlo przyzwyczajanie sie do amerykanskich drog? Gdy przyjechalam tu do Stanow jako 7-letni driver, balam sie wlaczyc w ruch na tych wielopasmowkach. Bo u nas w Polsce wiadomo jakie drogi sa- oddanie do uzytku 7-kilometrowego odcinka autostrady jest wydarzeniem na miare wizyty prezydenta Polski. Dziwie sie, ze Papieza nie zapraszaja w celu poswiecenia tego cudu urbanizacji! W Hameryce kazda zwykla droga miasta ma wiecej pasow ruchu niz polska autostrada, wiec jestem juz przyzwyczajona i widze tego zalete- ze mam pole do wyprzedzania innych karoc. Jednak gdy musze zjechac na inny pas jezdni znajdujacej sie w srodku miasta, pelnej rozwidlen i mam niewiele na to miejsca i czasu, to do tej pory pot pojawia mi sie pod pachami... Przynajmniej wiem, ze nie zasne w wyniku monotonii! Swoja droga, poczatkowo ciezko mi sie bylo przyzwyczaic do tego, ze za kazdym razem, gdy zmieniam pas ruchu, musze ogladnac sie za siebie (popatrzenie w lusterko nie wystarczy), bo w Polsce nie ma takiego zwyczaju czy obowiazku. Jednak, gdy pare razy zdarzylo mi sie zaledwie o wlos uniknac zderzenia z innymi samochodami, ktore jechaly w mojej slepej strefie, to sie juz nauczylam, oj nauczylam. Co prawda ten odruch caly czas mi sie kojarzy ze znerwicowanym niedzielnym kierowca, ale coz, jak trza to trza.
Czesto, gdy jade jakas trasa pierwszy raz, to po drodze studiuje mape, sprawdzajac, czy w dobra ulice wjechalam. Tak- jestem sobie sama sterem, zeglarzem i okretem. I jestem dumna z tego, ze radze sobie sama. Bo bylam slynna z braku poczucia przestrzeni nawet do tego stopnia, ze potrafilam sie zgubic we wlasnym miescie. A teraz czasami, gdy gdzies jade, to nie ma mi kto podpowiedziec, licze tylko na siebie i jest to dla mnie ciekawe wyzwanie. A wygladac to musi przerazajaco, gdy jednym okiem lypie na droge, znaki i inne samochody, drugim zas patrzalkiem zyram na miniaturowe uliczki i literki wbite w mape; zebami trzymam kierownice, lewa reka probuje wielka rozlozona i zdezelowana mape przelozyc na inna jej czesc i znalezc odpowiednia okolice, a prawa zmieniam biegi. To sie nazywa brawurowa jazda!
Tak tak, zmieniam biegi, zadnego pojscia na latwizne! Jestem dumna posiadaczka whikulu z manualna skrzynia biegow. I bardzo sie z tego powodu ciesze, bo jakbym miala automata, to bym nie miala co z reka zrobic. A ja lubie sobie lape na lewarku potrzymac, hehe!Poza tym jazda bez zmiany biegow jest taka monotonna, jesli to w ogole mozna jazda nazwac. Doszlam do wniosku, ze automaty zostaly wynalezione specjalnie dla leniwych, spasionych obywateli Stejtsow, lub tez dla babciow i dziadziow amerykanckich, bo patrzenie na droge, inne samochody i znaki- i do tego jeszcze zmiana biegow- jest zdecydowanie ponad ich sily.
A jesli juz o podeszlych kierowcach mowa- oni stwarzaja duze zagrozenie. Nasza sasiadka (80 latka) miala noworoczne spotkanie i jej kolezanka (82 lata) wyjezdzajac z niego trzasnela mojej kumpeli auto. Ale pojechala dalej bo sie spieszyla i myslala, ze stuknela kogos z przyjecia i potem sie rozliczy, zreszta nawet nie wysiadla z samochodu, zeby sprawdzic i wydawalo jej sie, ze z takiego uderzenia nawet nie bedzie sladu... A tu cale tylne drzwi do wymiany. I tak oto grozi biednej babulince odebranie prawa jazdy. Przy okazji wychodzi cale przeklenstwo zycia w USA. Tutaj bez samochodu ani rusz, wiec czy mlody, czy stary (90-latek), zeby chocby zrobic zakupy w spozywczym, bez samochodu sie nie obejdzie. Autobusow miejskich tu jak na lekarstwo. Ja sie juz od dawna czuje pewnie na drogach, ale jak czasem w szybie samochodu jadacego obok mignie mi zorana twarz jakiegos dziadzia czy babuchny, to mi kark z przerazenia dretwieje! Slyszalam, ze to ci starsi stwarzaja najwieksze zagrozenie- jezdzac zbyt... powoli. Jak widac nie tylko zbyt szybka jazda jest niebezpieczna. Wiekowi kierowcy potrafia zatrzymac sie kompletnie, zeby skrecic z drogi, na ktorej inni jada 50 mil na godzine... I oczywiscie stluczek tego typu co z kumpeli carem jest mnostwo.
Jak wyglada zachowanie kierowcow na osiedlach mieszkaniowych? Gdy odprowadzam Rebecce do szkoly, az mnie dziw bierze, gdy widze kierowcow hamujacych doslownie 20 metrow od nas, zeby nam pozwolic przejsc. Rozumiem- bezpieczenstwo, bardzo rozsadnie, ale oni sa chyba zbyt przewrazliwieni. W Polsce kierowca jest w stanie niemal zaparkowac na palcach u stop pieszych przechodzacych przez zebre (czego oczywiscie nie pochwalam). A tu jezdza tak makabrycznie wolno, ze jak jade za kims, to mam wrazenie, ze stoje w miejscu.
Natomiast na normalnych drogach zauwazylam, ze zolte swiatla dla kierowcow oznaczaja tyle co dziura ozonowa. Niewazne, ze zolte razi po slepiach- driverzy gonia jak do pozaru! W Polsce znajomy dostal mandat za przejechanie na zoltym po 23:00 na pustym skrzyzowaniu... Tacy policjanci u nas nadgorliwi. Poza tym tu, gdzie teraz jestem, pieszy to gatunek wymarly- wszyscy sie rozbijaja samochodami. Wiec i chodnikow wiele nie uswiadczysz. Najwiecej pieszych zobaczyc mozna wlasnie na osiedlach mieszkaniowych, jednak tu sie chodzi nie po chodnikach, a poboczem. I tutaj wlasnie kierowcy sa przesadnie ostrozni. Na wiekszych ulicach smigaja. Musze ze smutkiem przyznac, ze sama nauczylam sie juz przejezdzac na zoltym, skoro wszyscy tak robia. A poza tym operujaca kolezanka, ktora jest tu juz drugi rok, zrobila oczy jak banie ze zdziwienia, ze zatrzymuje sie na zoltym Wiec co sie bede wybijac- jeszcze jakis nadgorliwiec strzaska mi tyl, bo sie nie bedzie spodziewal, ze ja taka "przepisowa".
Ze swiatlami dla pieszych tu tez jest inaczej. Na zielonym (a raczej bialym) ludziku przechodzisz przez przejscie, na migajacej czerwonej dloni musisz zaczac opuszczac skrzyzowanie (tak jak w Polsce na zoltym lub na migajacym zielonym), a na ciaglej czerwonej lapce nie przechodzisz. Co jednak ciekawe, zielony ludzik pojawia sie tylko na pare sekund, a potem straszy cie juz tylko wielka czerwona migajaca lapa! Do tej pory serce mam w gardle na mysl, ze gdy przejezdzam rowerem przez przejscie, kierowcom wlaczy sie zielone i nie zauwaza, ze ja bladze gdzies na srodku dlugiego przejscia dla pieszych (w koncu nie sa do pieszych przyzwyczajeni, bo to cos niespotykanego, a drogi tu kilkupasmowe, wiec dla pieszych szerokie). Bo za pierwszym razem, zanim zdazylam wjechac na przejscie, to juz migajaca reka pojawila sie znienacka! Lobuz jeden, no! Wtedy przestudiowalam obrazki na slupie dotyczace swiatel i teraz sie wymadrzam. -
Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...
MONIKA > 04-02-2005, 21:08
Ela, bede czekala na odpowiedz.
Nie zmuszam Cie przeciez do niczego, wiec sie nie boj. :wink: Moge Ci bardzo konkretnie powiedziec o plusach i minusach. I to na pewno plus. Trzeba tez powiedziec, ze jest to plus wiekszy, niz tylko pojechanie do kogos i pogadanie. W koncu wspolne zycie, to "nieco" wiecej.
Jakbys jeszcze chciala ukonkretyzwac sytuacje, dawaj mi numer telefonu i zadzwonie. Next week mam "sama w domu", tzn bez hosta, to znow mnie szal dzwonienia opanuje.Takze nie ma problemu z tym.