• Options
  • Logowanie
     
  • Rejestracja
     
  • Desktop Style
     

Vedella - Zycie pisze scenariusz...

  • Index  

    • forumAuPair.pl - Świat Operek
       
    • Ogólnie o programie Au Pair
       
    • Historie życiowe
       
    • Vedella - Zycie pisze scenariusz...
       
  • Wątek zamknięty
  • Vedella - Zycie pisze scenariusz...
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    Gość > 23-01-2005, 12:26

    vedella, mysle ze przeniesienie postow tutaj bedzie dobrym pomyslem jak ci sie chce, bo tutaj to kazdy leniwiec... :lol:
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    oliwka911gt > 23-01-2005, 13:26

    oj tak, telenowel nam sie zachciewa - w koncu my to baby, nie ?? :lol:
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 23-01-2005, 22:52

    Ciag dalszy operskiej przygody:



    Szanowna agencja przyslala mi informacje dotyczace bagazu. W jednej bylo napisane, ze moge zabrac jakies 5 kilo w bagazu podrecznym. Druga ulotka glosila, ze moze to byc 8 kilo, a do tego zeby w tym bagazu podrecznym pomiescic rzeczy na 4 dni pobytu na szkoleniu w Nowym Roku, bo ze wzgledow bezpieczenstwa walizy zamkna nam w magazynie. I glowkuj tu czlowieku jak sie zmiescic na 4 dniu w malym bagazu... A jeszcze nie wiadomo jaka pogoda.



    Na lotnisko przyjechalam 3 pazdziernika z dwugodzinnym zapasem (na wypadek, gdyby na drogach byly korki) z sercem umieszczonym w przelyku i lzami czyhajacymi na wytrysniecie w kazdej chwili. Przesiedzielismy tak z rodzicami, a gdy w koncu przyszedl czas odprawy i stanelam w kolejce do niej, lzy spryciary przewiercily sie na wierzch. Co gorsza- widzialam w kolejce inne operki (poznalam po plecakach), ktorych oczy byly suche jak Sahara! Co jest grane?- sobie mysle- czy tylko ja jestem taka mazgaja przywiazana do rodzicow? W koncu nie bede ich widziec przez przynajmniej rok! Dziewczyny! Opamietajcie sie! Czas ryczec! A te dalej staly niewzruszone...

    Gdy podeszlam do "odprawiacza", ten mnie poinformowal, ze po odprawie mam jeszcze jakas godzine wolna. Ha! No to tajemnica suchych oczu innych nianiek sie rozwiazala! Niezly ze mnie Sherlock Holmes... Poza tym dowiedzialam sie, ze limit na podreczny mam 10 kilo! Ale bylo juz za pozno, zeby sie przepakowywac. Zreszta wiele informacji, ktore agencja mi wyslala, bylo przedawnionych lub calkiem wyssanych z palca. Nie wspomne, ze jak dzwonilam z pytaniami do nich, to przewaznie mowily, ze nie sa pewne i zebym dowiedziala sie gdzie indziej.



    Po godzinie, gdy trzeba sie juz bylo rozstawac z rodzonymi, ledwo trafilam w bramke, bo widok zaslanial mi wodospad lez. Ale udalo mi sie dojrzec, ze teraz prawie wszystkie inne dziewczyny tez sa zaczerwienione, opuchniete i zasmarkane jak ja. Czyli nie jestem taka nienormalna, prawda? Ostatni rzut oka na kochanych rodzicow i zniknelam w korytarzach strefy bezclowej lotniska, dzielac sie wrazeniami i obawami z innymi dziewczynami dzielacymi moj los.



    Spedzilismy cztery dni w Nowym Yorku. Brzmi jakbysmy tam balowaly przez cztery dni, ale to byly regularne zajecia w szkole, w zamknietym i strzezonym kampusie. Codziennie wczesnie rano zaczynalismy dzien- trzeba sie przestawic z nocnego markowania, do ktorego bylam od wiekow przyzwyczajona. Teraz, przez najblizszy rok bede musiala ruszac do boju w sroku nocy- ok. 6:30 a.m.



    Na zajeciach dowiedzialysmy sie, jakie charakterystyczne cechy ma kazdy wiek dzieciecy, z jakimi problemami mozemy sie spotkac i jak je rozwiazywac, jak zajac podopiecznych rozwijajaca zabawa, z jakimi chorobami mozemy miec do czynienia, a takze rozwijalysmy talenty art & crafts. Oprocz tego na wielkiej sali przedstawicielki wszystkich krajow musialy zaspiewac i odtanczyc jakas dziecieca piosenke. O malo nie poszlo na noze w gronie naszych kilkunastu polek, bo nie moglysmy dojsc do konsensusu, ktora piosenka nadaje sie najbardziej na scene. Najciekawsze bylo spotkanie z policjantem, ktory bardzo humorystycznie wpajal nam wiedze na temat bezpieczenstwa w Stejtsach.

    Jedzenie nie bylo wcale takie tragiczne, a kucharz nadworny z fajnym poczuciem humoru i zawsze "po kryjomu" (tak, ze kazdy widzial) pozwalal mi wziac dokladke, bo ja wieczny glodomor.



    Ostatni dzien- wycieczka na Manhattan. Polegala na tym, ze objechalysmy kilka najslynniejszych ulic autokarem, podziwiajac je przez szybe i kilka razy wysiadajac na 5 minut w celu wytrzaskania klisz: "Mamo, tato, kochanie, patrzcie- tu bylam!"

    Atrakcja bylo przeplyniecie darmowym promem tam i spowrotem, aby zobaczyc z daleka Statue Wolnosci. Co sie zesmy z dziewuchami nakombinowaly, zeby zrobic dobre zdjecie ze Statua w tle, bo przeciez prom sie ruszal i Statua z kazda sekunda zmieniala miejsce w backgroundzie.

    Potem godzina wolnego- wiekszosc operek spedzila ja na wyscigach w Tour de Shops. Ja jednak za zakupami nie przepadam (czy ja jestem female??), wolalam zas podziwiac niezapomniany widok Nowego Yorku noca z Empire State Building. I choc polowe tego czasu spedzilysmy w kolejce na gore i w dol (o malo nie przyplacajac tego spoznieniem na autokar, co groziloby oddaniem kilkuset dolarow w rece taksowkarza), to oplacalo sie. Jedyne, co chcialam w NYC zobaczyc, to byl wlasnie ten zapierajacy dech w piersiach widok drapaczy chmur noca, ktory zawsze podziwialam tylko na widokowkach i w filmach.



    8 pazdziernika 2004 nadszedl czas pomachac chusteczka do Szczelnie Zabudowanego i Zatloczonego Jorku i wcisnac sie w samolot do Nowego Zycia. Plejn mial miec przystanek W Atlancie, ale gdy po pol godzinie mielismy ruszac dalej, obsluga poinformowala, ze trzeba przesiasc sie na inny model. Spowodowalo to oczywiscie opoznienie, a tu nie bylo jak poinformowac rodzinki.



    Gdy wysiadalam z samolotu w Jacksonville i podazalam za tlumem, spodziewalam sie, ze rodzinke spotkam dopiero po odebraniu bagazy.

    Wiec dzielnie brnelam przez szeroki korytarz, szukajac dojscia do odprawy i majac w oczach lzy, a w myslach rodzicow, ktorych nie tak dawno ze szlochem zegnalam, gdy nagle jacys ludzie zaczeli wrzeszczec: "Ela, welcome Ela!". Uwierzcie mi, ze bylam w takim szoku, ze pierwsza mysl, jaka przyszla mi do glowy, to "kto u diabla moze mnie tu znac???".

    Gdy w koncu moja swiadomosc zajarzyla, ze to MOJA NOWA RODZINKA, podekscytowana podbieglam do nich, usciskalam dziewczynki, przywitalam host tate i byla operke (mama w tym czasie pracowala).

    Dluzsza chwilke poczekalismy, az przyjada bagaze, w tym czasie Malpki biegaly po calym pomieszczeniu, bawiac sie w sciganego i chowanego. Ja stalam z dorosla czescia tego towarzystwa i gadalismy o mojej podrozy, o tutejszych warunkach (akurat byli niedlugo po ostatnim w sezonie huraganie, ktory zwalil im drzewo na garaz) i w ogole usmiech nie schodzil mi z geby, choc zmeczenie psychiczne oraz fizyczne dawalo znac o sobie i musialam trzymac miesnie twarzowe na agrafkach, zeby przypadkiem kaciki ust nie opadly. Prawde mowiac te slynne sztuczne amerykanckie usmiechy przerazaly mnie, bo nic mnie bardziej nie meczy jak sztuczny usmiech. Zastanawialam sie, jak dlugo bede potrafila utrzymywac ten grymas twarzy, przebywajac z ta rodzinka. Jednak okazalo sie, iz maja takie poczucie humoru, ze micha dosc czesto sama mi sie cieszy na ich widok.



    Dziewczynki sprawialy wrazenie wesolych i milusich. Obserwowalam je caly czas, jak roznosily lotnisko na strzepy, scigajac sie, wesolo sie smiejac i pokrzykujac... a potem juz nawet czolgajac sie (nie zwazajac na to, ze mialy na sobie "fancy" sukienki").

    No i w koncu pierwsze spotkanie z klimatem, do ktorego nie bylam przyzwyczajona... Po pobycie w NYC, gdzie akurat powietrze bylo arktyczne, nie moglam sobie wyobrazic, ze po kilku godzinach lotu wyjde z lotniska i zaleje mnie pot spowodowany florydzka wilgocia! Bylo juz po 19:00, co w pazdzierniku oznaczalo zmrok i do tego bylo dosc pochmurno, no coz, jakos nie spodziewalam sie sauny! Ta jednak sprawila, ze ciuchy, ktore mialam na sobie juz po pol minuty byly mokre.

    Wsiedlismy do Suburbana, ktory wydawal mi sie ogromny jak czolg!

    Teraz na mnie te samochody nie robia wrazenia, bo co drugi amerykanski kierowca rozbija sie takim po miescie. Co prawda zapylajac moja miniaturowa Kia Rio do tej pory czuje sie jak zuczek, ktorego bardzo latwo mozna rozdeptac!



    W drodze do domu siedzialam z tylu miedzy siedzonkami dziewuch i juz dostawalam oczoplasu, bo nie wiedzialam na ktora zerkac. Czteroletnia Rebecca nadawala non stop, wymagajac atencji, Szescioletnia (wtedy) Jessica wydawala sie cichsza i bardziej niesmiala. Teraz wyrobilam sobie na ich temat inne zdanie.

    Po drodze wstapilismy do jakiegos baru na kolacje, Malpy bily sie, z ktora mam isc do ubikacji ja, a z ktora dotychczasowa operka, Anja. Zostala ona jeszcze tydzien, zeby pokazac mi i wytlumaczyc wszystkie obowiazki. Wieczorem dojechalismy do duzego domu, w ktorym przywital mnie machajac tylna czescia ciala duzy, stary pies. Malpki i Anja poszly spac, a ja z Dougiem czekalam na Kelly, ktora wroci z pracy. Rozmawialo nam sie dobrze, bez momentow niezrecznego milczenia. Doug jest typem osoby, z ktorym moge zawsze znalezc temat do rozmowy. Kole 22:00 dotarla zmeczona Kelly, ktora pracuje na ostrym dyzurze. Chwile posiedzielismy, ale ja myslami chrapalam juz na goscinnym queen size lozu (w moim przyszlym pokoju mieszkala jeszcze przez tydzien Anja).



    Rano Doug zabral mnie na mecz soccera Jessici, a ja w czasie meczu staralam sie zajmowac Rebecca, zeby obserwujacy mecz tatus katem oka przyuwazyl, ze jestem sumienna operka. Gdy po 20 minutach kopania pilki na uboczu Rebecca uznala, ze chce wracac do domu, ja stwierdzilam w myslach, ze jestem beznadziejna, bo nie moge zajac uwagi dziecka nawet przez pol godziny! Wtedy ogarnela mnie panika! Powrot na lunch, a po nim znowu na soccera, tym razem Rebeki.

    Doug jest trenerem jej druzyny, wiec tym razem musialam zajac czyms Jessice. Ganialam z nia po trawie, robilysmy "gwiazdy", "mostki" i szpagaty. Wylazla na drzewo chwalac sie, ze jest w tym wysmienita i zloszczac sie na mnie, ze probuje ja asekurowac! Jasne, tylko skad ja moge wiedziec po pol dnia przebywania z nia, na co ja stac? A jesli juz spadnie z drzewa i sobie zrobi krzywde, to ladnie zaczne moje nowe zycie operki... Zywe toto jak rtec, ganialo tam i spowrotem, a ja wszedzie za nia, bo przeciez jak ja spuscic z oka! Oczy rosly mi coraz bardziej z przerazenia, jak ja z nimi wytrzymam przez najblizsze 356 dni!



    Nadeszla niedziela. Pojechalam z nimi do kosciola, a facet grajacy na organach w polowie mszy przeniosl sie na fortepian i zaczal tak pieknie i rzewnie grac, przenoszac moje mysli do domu (tego prawdziwego), ze oczy mi sie spocily, by po chwili puscic strumienie krokodylich lez. Glupio mi bylo robic im wstyd przy innych ludziach w kosciele, ale im bardziej probowalam sie powstrzymac, tym gorzej ryczalam! Kelly mnie przytulila, podala chusteczke (bo wszystkie trzy ktore mialam juz przemoczylam na wylot!). Rozumieli, ze to homesick.



    Nastepnego dnia o 7 rano zaczynalam razem z Anja prace. Rano sniadanie, przypilnowanie, zeby Malpy poscielily lozko, umyly zeby, byly ubrane i jazda do szkoly Jessie. W poniedziali i piatki tylko Jessica ma szkole od 7 do 15:00, Rebecca zas chodzi do przedszkola od wtorku do czwartku 9-13:00. Podczas gdy Anja zajmowala sie Rebecca, ja z Dougiem (ktory na okazje mojego przyjazdu wzial sobie wolne) skonsultowalismy wszystkie sprawy, ktore konsultacji wymagaly. Popoludniu jazda po Jessice, a po 16:30, kiedy Anja skonczyla prace i zajela sie swoimi sprawami, ja z tatuskiem i Malpami pojechalam zwiedzac okolice i najblizsze sklepy. No i pierwszy raz zasiadlam za kierownica. Ich ubezpieczenie wymaga, zebym zrobila florydzkie prawo jazdy (miedzynarodowego, ktore musialam wyrobic nawet nie znaja), bez ktorego nie moge prowadzic ich samochodow. Tzn moge, jesli siedzi obok mnie ktos powyzej 21-ego roku zycia i juz majacy pare lat prawo jazdy. A przeciez w srode Anja wyjezdza i oni potrzebuja operki, ktora bedzie dzieciaki odwozic do szkoly! Pomimo 7-letniego doswiadczenia w charakterze kierowcy, na amerykanskich drogach nie czulam sie pewnie (wiecej pasow ruchu, z deka inne przepisy). Prawo jazdy robilam po 9 dniach pobytu w Jax. Doug pomagal mi sie uczyc do teorii. Kazal opuscic pewne zagadnienia, "bo na pewno ich nie bedzie"... jakze sie mylil! Jakbym oblala teorie, to bym przynajmniej miala na kogo zwalic ;-P Ale dzieki nauce oraz mojej "intuicji" (w przypadku niezglebionych przeze mnie rozdzialow, ktore pojawily sie na tescie) udalo mi sie trafic w wystarczajaco duzo wlasciwych odpowiedzi. Praktyka to juz pikus, na nieuczeszczanych uliczkach... choc powsciagliwy pan o asfaltowym kolorycie kamiennej twarzy sprawil, ze kierowcy o 7-letnim stazu o malo silnik nie zgasl przy ruszaniu! No ale udalo sie!

    Od wtedy mam miniaturowa Kia Rio tylko i wylacznie dla swojego uzytku. Bo zarowno Doug jak i Kelly maja swoje autka. Tak wiec oprocz uzywania automobila w godzinach pracy moge jezdzic gdzie mi sie zywnie podoba. Jest to duza dogodnosc, zwlaszcza w tych rozwalonych powierzchniowo Stejtsach.



    Tak wiec przyszedl czas, zebym ja przeistoczyla sie w szofera, bo pomiedzy odlotem Anji a moim zdobyciem prawa jazdy Doug musial zwalniac sie z pracy, zeby zawozic i odbierac Jessie ze szkoly. Przez pierwsze tygodnie kazdego ranka ledwo wyrabialysmy na czas do szkoly, bo Malpy sie guzdraly, a ja nie wypracowalam jeszcze swojej strategii, ktora w pewnym stopniu musiala sie pokrywac z ich dotychczasowymi przyzwyczajeniami. Porownujac z tym, co pokazala mi Anja, moja strategia rozni sie od jej w znacznym stopniu. I Malpy musialy sie, chcac nie chcac, przyzwyczaic.

    Na poczatku pozwalam im na zbyt duzo, bo balam sie, ze rodzice powiedza, ze zameczam im potomstwo. Jednak tym gorzej bylo dla mnie, bo male karaluchy rozbestwialy sie coraz bardziej. Z czasem jednak zauwazylam, ze rodzice daja mi wolna reke w ich wychowaniu (ich blad;-), nie podwazaja mojego autorytetu, i twierdza, ze jesli bede bardziej surowa, to tym lepiej dla ich wychowania, chocby mnie nawet za to nie lubily (i wlasnie odczuwam, ze chyba mnie nie lubia). Tak wiec nie popuszczam im ze sprzataniem. Maja po sobie zostawiac porzadek, chocby jeczaly, miauczaly i tupaly nogami. Mala uczy sie ubierac sama, i to w trybie szybkim (jeszcze nie doszla do pozadanej perfekcji). Poza tym postanowilam, ze musi sama scielic lozko i szlo mi dobrze przez kilka tygodni, ale moj caly misterny plan wpizzzzzzzdu, bo jak tydzien temu wrocilam z weekendowej wycieczki, to zastalam w swoim pokoju jej meble! Tak tymczasowo. Okazalo sie, ze kupiili jej nowe umeblowanie i teraz lozko ma tak wysoko, ze nie ma sily, zeby sama sobie je scielila. Ale mi wychowawcze plany zmarnowali! Ale teraz dzieki temu mam wiecej komod w pokoju.



    Jessie jest odwozona do szkoly, natomiast Rebecce mialam odprowadzac do pre-school, ktora znajduje sie pol mili od domu. Ta jednak wiecznie jeczala, ze nie chce isc, ze woli jechac autem. A ja "nie"! Masz do wyboru isc lub jechac rowerem. Wybrala rower i tak od trzech miesiecy (od kiedy tu jestem), Male dzielnie pedaluje z kaskiem na glowie, w ktorym wyglada niczym rozowe ju-ef-o. A ze stare psisko nie moze pochwalic sie zbyt bogatym zyciem "spacerowym", bo nikt nie ma czasu brac go na walk, wiec postanowilam, ze Rebecca bedzie jezdzic na swoim bicyklu, podczas gdy ja bede joggingowac z psem na smyczy. I do tej pory sie sprawdza. Musze z nim biegnac, bo jak idziemy krokiem spacerowym, to Buddy by co trzy kroki przystawal i obwachiwal odchody cudzych zwierzatek... Wszyscy mamy wiec poranne exercises.



    Jesli chodzi o jedzenie. Powiedzieli, ze mam sie nie krepowac i brac do jedzenia co mi sie zywnie podoba, a jesli mam ochote na cos czego oni nie maja, to marsz do sklepu i kupowac, albo tez zapisac na liste zakupow (choc oswiadczyli, zeby drogi kawior wybic sobie z glowy).

    No coz... jesli chodzi o jedzenie, to moj zoladek nie ma dna. Jem najwiecej z calej rodziny, co zawsze staje sie przedmiotem ich zartow. "Dzieci, bierzcie bekon i pancake'sy z polmiska, poki Ela jeszcze sie za nie nie zabrala, bo za chwile wszystko zniknie jak wciagniete przez trabe powietrzna!" I tak z wszystkim, co pojawi sie na stole... "Gdzie ty to wszystko miescisz dziecino, skoro chudas jak pojemnik na chleb" (nie wiem dlaczego uzywaja tego sformuowania, by stwierdzic, ze ktos jest chudy, zreszta osobiscie za chuda sie nie uwazam). Moja skonnosc do jedzenia celowo pominelam w mailowych opisach siebie, zeby ich nie zniechecic Zreszta mialam nadzieje, ze poznajac slynne amerykanckie plastikowe jedzenie, w trybie blyskawicznym przejde na diete (czyt. glodowanie z powodu braku apetycznego jedzenia). Och jakze ja naiwna bylam! Oboje gotuja pyszne rzeczy, choc czesto ciezkostrawne. Wiec jak jadlam, tak jem dalej... Oboje juz dawno stwierdzili, ze lepiej mnie ubierac niz karmic (odkryli Ameryke! moi rodzice zauwazyli to juz dawno temu!)



    Przyzwyczajanie sie do mojego miejsca w tej rodzinie? Mam osobna sypialnie (najwieksza w calym domu), z wlasna lazienka, ktora niestety musze czasami dzielic z goscmi, ktorzy okupuja pokoj goscinny przyklejony do mojego. Ale gdy gosci nie ma, to nie musze moich por korzystania z lazienki uzalezniac od nikogo (ech jak tu sie potem od tego luksusu odzwyczaic po powrocie?) Moj pokoj jest na parterze w innym skrzydle niz dzieci i rodzice, ktorzy spia na "pieterku". Tak wiec muzyke moge puszczac na fula o kazdej porze dnia i nocy, nikomu tym nie przeszkadzajac (o ile nie ma gosci). Jest to dla mnie nowosc, bo mieszkajac w bloku, juz przed 22:00 musialam sciszac radio, by "dac zyc innym".



    Rodzina, poza tym, ze ma pare wad (bo kto ich nie ma???) jest w porzadku. Wszyscy maja fajne poczucie humoru (najbardziej to chyba Doug i Rebecca). Czesto zasmiewamy sie do rozpuku i... szydzimy z siebie nawzajem (oczywiscie na zarty) i w ogole jest wesolo. I choc niby znamy sie te trzy miesiace, to do tej pory zdarzaja sie nowe dla mnie sytuacje, w ktorych nie mam pewnosci, co mam robic.



    Odpowiadajac na pytanie Mary An, wcale a wcale nie zaluje mojej decyzji przyjazdu do USA w charakterze au-pair. W pierwszym poscie wypisywalam w pieciu "primach", jaka program au-pair daje niepowtarzalna szanse na zrealizowanie moich planow. Wiem juz, ze chce zostac na drugi rok. Mam tylko dylemat, czy zostac z ta rodzina, czy szukac czegos nowego w innej rodzinie i w innym miejscu. Ta familia jest juz sprawdzona i wiem czego sie po nich spodziewac. Ale pozostanie z nimi na drugi rok byloby lenistwem i rutyna. A ja chcialabym zobaczyc cos nowego. Problem w tym, ze nie taka prosta sprawa jest znalezc rodzine przynajmniej tak fajna jak dotychczasowa. Ale zawsze, jesli mi kolejna nie spasuje, to moge znalezc nowa w jeszcze innym miejscu i tym sposobem zobaczylabym rozne czesci Ameryki. Ale najwiekszym idealem bylaby rodzina, ktora duzo podrozuje, z ktora ja tez moglabym zwiedzic wiele miejsc. Bo moja terazniejsza niespecjalnie do trawelujacych nalezy. Mysle o jakims innym goracym stanie, ale na innym wybrzezu, np. Kalifornia. Mam jeszcze chwile czasu na przemyslenie tematu.
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    MONIKA > 23-01-2005, 22:53

    Pokopiuj Ela i zrob swoja historie. Fajnie bedzie poczytac!!!
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 23-01-2005, 23:04

    O hej Tarzynka! Jak tam Rzeszow- zmienil sie od trzech miesiecy?? A na ktorym jestes roku? Powiem Ci cos, co wiele osob by na pewno potwierdzilo- nie zastanawiaj sie tylko rob. Ja krazylam kolo tematu, jak widzisz, pare lat. I jak bym w koncu tego nie zrobila, to bym do konca zycia zalowala. Bo zaluje sie tylko tego, czego sie nie zrobilo. A rzeczy, na ktore sie zdecydowalismy, a nie poszly po naszej mysli, powinny tez nam dawac satysfakcje- bo to kolejne doswiadczenie zyciowe. Bez ryzyka zycie nie mialoby przeciez smaku. Do odwaznych swiat nalezy! Wiec dzialaj kobito!
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 23-01-2005, 23:57

    Dla zainteresowanych mydlanymi operami: troche ciagu dalszego skopiowalam powyzej, dodajac jednak kilka akapitow, zeby to mialo rece i nogi oraz ciag przyczynowo- skutkowy. Nad reszta popracuje innym razem. Tymczasem zycze milej lektury.
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    MONIKA > 24-01-2005, 0:09

    Ela, ja myslalam o tym, ze mozna by sie bylo rodzinkami "wymieniac", albo ewentualnie szukac sobie przez ..., a kolezanka, ktora jest blizej moze ich sprawdzic. Np, chcesz teraz do Bostonu, ja moge Twoich przyszlych hostow poznac i powiedziec Ci, co mysle, i vice versa.

    Pewnie, ze nie ma pewnosci, ale mniejsze ryzyko. :wink:
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    tarzynka > 25-01-2005, 22:12

    vedella, jestem na III roku, na muzyce w rzeszowie studia sa przefajne i naprawde przyjemne (choc w sesji to daja nam popalic), ale czegos mi brakuje, cos chce zmienic, chce przygody!!!! W stanach bylam juz w prawdzie dwa razy u brata, ktory siedzi tam nielegalnie.... niestety... -i wlasnie to jest moj jedyny probelm, boje sie ze nie dostane wizy, a bez odpowiedniej wizy ani rusz do usa jako au-pair...

    czy moglabys mi napisac na maila (<a href="mailto:tarzynka@interia.pl">tarzynka@interia.pl</a>) z jakiego biura jechalas?
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    tarzynka > 25-01-2005, 23:47

    ps rzeszow nic a nic sie nie zmienil, wiec badz pewna ze tam gdzie jestes jest 10000 razy ciekawiej, no i cieplej przede wszystkim
  • Re: Vedella - Zycie pisze scenariusz...

    vedella > 29-01-2005, 22:13

    Tarzynka, choc ani troche nie zaluje, ze tu przyjechalam, to mi sie czasem za moja rzeszowska miescina teskni...
  • Starszy wątek Nowszy wątek
  • Poprzednia
  • Następna
  • Ostatnia